Życie nie może być zbyt piękne, bo staniemy się bezużyteczni dla świata. Nie może też być zbyt okrutne - wtedy nie uda nam się przetrwać. A co jeżeli będzie zbyt piękne tylko po to, aby po chwili stać się zbyt okrutne? Jak wtedy skończymy? Czy będziemy w stanie z pięknej bajki, w której szczęście, przyjaźń i miłość nie mają końca, przenieść się do piekła składającego się z bólu, cierpienia i śmierci? On nie dał rady. Chyba nie wiedział, że zawsze będę go kochać. Przecież nawet jeśli nie jesteśmy blisko siebie, nawet jeśli się pokłócimy – zawszę będę istniała dla niego.
ROK 2010
Poznaliśmy się jako osiemnastolatkowie. Zostałam zaprowadzona do poczekalni w urzędzie pracy. Tam razem z bagażem miałam czekać na spotkanie z człowiekiem, który „załatwia pracę takim nieudacznikom jak ja”. To właśnie takie słowa usłyszałam od osoby, która wcześniej traktowała mnie jak córkę, a ja ją jak matkę. Dorastałam w domu dziecka. Rodzice zostawili mnie na progu z aktem urodzenia w nosidełku, które swoją drogą było najdroższą rzeczą jaką w życiu posiadałam. Dokument zawierał tylko imiona moich rodziców oraz moje. Żadnych nazwisk. Tak stałam się Boną Smith. Zagadałeś do mnie o jakieś głupoty, a ja poczułam przyciąganie, tak jakbym czekała całe życie, aby cię spotkać. Nigdy nie zapomnę tego dnia.
- No to jak masz na imię? - brunet uśmiechnął się w stronę towarzyski.
- Bona – wymamrotała kobieta. Nienawidziła tego momentu. Nienawidziła swoich rodziców, którzy nadali jej to imię i zostawili ją.
- Naprawdę? - Zaśmiał się gromko jednoznacznie wydając opinię, o tym, co sądzi o przeklętym imieniu.
- Możesz mówić Bo… - odparła czekając aż przestanie się śmiać. - A ty mądralo, jak masz na imię? - zapytała zirytowana zachowaniem mężczyzny. Tak, zachwała się dziecinnie, ale jeszcze wtedy taka była.
- Spokojnie… - Ponownie zachichotał. - W takim razie będę mówił Na - oznajmił nie pytając o zgodę. Nie wyglądał na człowieka, który przejmuje się protestami innych, dlatego wzruszyła tylko ramionami.
- To jak się nazywasz? - spytała ponownie Bo.
- Emm… Hektor - wymamrotał, tak, że prawie go nie zrozumiała.
- Naprawdę? - Pierwsze, co przyszło jej do głowy to głupi żart, ale czerwień na policzkach bruneta odpowiedziała, że to jednak prawda. Zaczęła śmiać się jak opętana. - A ty… Śmiejesz się z… Z mojego imienia? - mówiła między kolejnymi napadami śmiechu.
- Oj, zamknij się… - rzucił tylko.
Nadal śmiejąc się spojrzała na jego obrażoną twarz. Z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
- Będę mówiła Tor… To prawie jak Thor z Avengersów…
ROK 2016
Było idealnie. Poznałam twoich przyjaciół. Czułam się tak, jakbym odnalazła rodzinę. Beny był trochę jak starszy brat, Er jak młodszy, a ty byłeś osobą, która z dnia na dzień podobała mi się coraz bardziej. Sprawiłeś, że moje serce trzepotało. Niestety nic, co jest dobre nie trwa wiecznie. Zaczęła notorycznie boleć mnie głowa, a żadne lekarstwa nie pomagały. Traciłam nagle czucie w kończynach. Zaczęłam się bać, ale nic wam nie powiedziałam. Może to był błąd, ale nie wiedziałam jak zacząć. Nie chciałam was zranić. Lekarka powiedziała mi, że jestem niedorozwinięta. To była wina moich tchórzliwych rodziców. Mogłam żyć długo dłużej, ale wiesz jaka byłam. Nie mogłabym spędzić kilkudziesięciu lat w szpitalu. Wybrałam rok wolności.