*Suho's pov*
Zawsze lubiłem patrzeć na niego, gdy grał. Myślę, że mogę powiedzieć, że był wyjątkowym człowiekiem. Artystą. Za każdym razem, gdy siadał przy fortepianie, czułem jakby... jakby czas się zatrzymał. Jakby wszystko wokół przestało istnieć. Jakby liczył się tylko on i jego muzyka.
Do dziś pamiętam sposób, w jaki napinały się mięśnie jego pleców, gdy przelewał wszystkie swoje emocje na klawisze. Jak marszczył czoło, pogrążony w rozrzuconych po podłodze nutach...
Był piękny.
Gdybym miał opisać go za pomocą dowolnej melodii, wybrałbym utwór delikatny. Spokojny. Melancholijny. Taki, który powoduje dreszcze na plecach nie przez krzyk czy strach, a przez ilość zawartych w nim uczuć. Coś, co odzwierciedlałoby jego wrażliwość i poświęcenie dla muzyki.
Nie raz zatracał się w niej tak bardzo, że nie zauważał niczego innego, ale wciąż bardzo troszczył się o bliskich mu ludzi. W momentach, kiedy brakowało mu słów, wyrażał je poprzez grę, a jego twarz pokazywała oddanie, jakiego nie widziałem u nikogo innego, ani wcześniej, ani później. Tak. Zdecydowanie był artystą.
Czasem mówił, że gra specjalnie dla mnie. Spoglądał wtedy w moje oczy, uśmiechając się delikatnie ponad instrumentem, a głęboki, lekko chrapliwy głos sprawiał wrażenie, że wydostaje się prosto z jego duszy. Był stworzony do fortepianu.
Był idealny.
Kiedyś wyznał mi, że kiedy gra, widzi Boga. Widzi go samotnie siedzącego w kącie, palącego papierosa. Gdy rozżarzony niedopałek znajdował się między ustami Pana, Wu YiFan zauważał, że jego ręce się trzęsą. Powiedział mi, że za każdym razem pytał Go "gdzie byłeś, kiedy rozpadało się moje życie?". Bóg jednak uśmiechał się tylko delikatnie, a Kris nigdy nie doczekał się odpowiedzi.
Lost and insecure
You found me, you found me
Lying on the floor
Where were you? Where were you?
Zawsze miał skłonność do przyjmowania na siebie presji. Często czuł się winny, choć ani razu nie był. Przychodził do mnie w nocy, przepraszając za to, że nie jestem z nim szczęśliwy. A byłem. Byłem niesamowicie szczęśliwy. Mówił, że mnie skrzywdził, a nigdy tego nie zrobił. Przytulał się wtedy do moich nóg, zanosząc się spazmatycznym szlochem i szepcząc jak bardzo jest mu przykro. A ja zaciskałem mocno powieki, starając się być silnym dla niego i uspokajałem go, głaszcząc rozwiane włosy.
Widziałem, że dzieje się z nim coś złego, ale nie wiedziałem co. Popełniłem wtedy największy błąd mojego życia, pozwalając mu na samotność w jego własnym żalu. To przeze mnie zagubił się w sobie.
Nie było mnie, kiedy mnie potrzebował. Nie było mnie, kiedy jego mięśnie zamarzały. Nie było mnie, kiedy zaciskał pięści tak mocno, że ranił swoje dłonie. Nie było mnie kiedy zagryzał wargę, nie chcąc wypuszczać urywanych oddechów.
Nie znalazłem go. Nie uratowałem.
Bo nie było mnie przy nim.
I do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że pozwoliłem, by ktoś inny zajął moje miejsce. Wycofałem się, dając mu wolność, a on zostawił mnie w tyle, wybierając Jongina.
I wtedy on ruszył do przodu, odnajdując swoje szczęście z nim.
A ja, już na zawsze będę w tym samym miejscu, rozpamiętując własne błędy i powracając myślami do czasów, kiedy mogłem nazywać Wu YiFana swoim.
Luthien
Tell me your secrets
Ask me your questions
Let's go back to the start