Your kiss like broken glass on my skin
And all the greatest loves end in violence
It's tearing up my voice, left in silence***
Na jego oczach słońce chyliło się ku całkowitemu upadkowi. Spadało na miasto, krwawym półokręgiem odznaczając swą postać na linii horyzontu, tonęło w odmętach wód portowego miasta. Zaledwie kilka godzin wcześniej jakimś cudem zdołał uratować ten widok. Uratował Yokohamę. Z przekąsem pomyślał o swoim rzekomym bohaterstwie. Niczego ani nikogo nie uratowałby w pojedynkę. Sam nie był do końca przekonany, czy manipulację będącą na dobrą sprawę jego jedynym prawdziwym wkładem w sukces akcji, ktokolwiek, łącznie z nim, naprawdę uznałby za przejaw heroizmu. Pokręcił głową, jakby starał się pozbyć deszczu z brązowych włosów, jednocześnie wyrywając się na chwilę spod wpływu lepkiej atmosfery miasta, paraliżującej jego zmysły i wprawiającej ciało w odrętwienie. Zorientował się, że błądził między plątaniną własnych postrzępionych myśli. Uniósł wzrok na horyzont, tym razem starając się spojrzeć nań nieco bardziej rzeczowo. Dostrzegł czerwone smugi światła, prześlizgujące się między wieżowcami, które go otaczały. Spowijały budynki, samochody, ludzi, światło załamywało się w starciu z oknami budynków, przednimi szybami aut, okularami przechodniów. Na przeciwległym rogu ulicy grupka dzieciaków wystawiała małe dłonie w stronę płowego słońca, usiłując stworzyć swój własny teatr cieni. Wiatr targał ziemistym płaszczem mężczyzny, niosąc za sobą odgłosy dziecięcego śmiechu, zdradzając roześmiane twarze małych istot goniących powykrzywiane kształty rozciągnięte wzdłuż chodnika. Ciepły, złoty blask tańczył w jego piwnych oczach, zaledwie po to by chwilę później otulić powieki, gdy zamknął je delektując się chwilowym poczuciem spokoju i ciepła. Jednocześnie dusił w sobie sprowokowane, natrętne wspomnienie, wkradające się w łaski umysłu z brzegów świadomości. Wspomnienie będące fragmentem innego, odległego życia. Równie małe dłonie uczepione wielkiego, czarnego płaszcza, otulonego wokół jego ramion. Ukrywające słodycze w jego głębokich kieszeniach, podające sztućce przy stole, ciągnące go za włosy i zabandażowane ręce. Śmiech, spojrzenia pełne szczęścia. Wyobrażenie, późniejszy koszmar, te same dłonie zaciśnięte w piąstki, desperacko obijające się o szybę we wnętrzu mafijnej furgonetki. Bezskuteczne dziecięce wysiłki w przestrzeni przepełnionej łzami i strachem. Wybuch, ogień otulający równie małe ciała. Czyjaś obojętność, czyjaś rezygnacja, czyjaś tragedia. Jest tylko jedna rzecz, której teraz pragnę. I jego własne łzy.
Odetchnął głęboko, pozbywając się z płuc poczucia żaru powoli wypalającego go od środka. Brak kontroli nad własnym umysłem stawał się bardziej uciążliwe niż zazwyczaj. Ponownie skupił uwagę na obecnej chwili, na otoczeniu. Wszystko nagle wydawało się niezmiernie nierzeczywiste. Był już kimś innym. Nie mógł i nie chciał zawrócić czasu, nawet jeżeli jakaś część niego nieustępliwie wracała do przeszłości. Dzieci, zabrane przez rodziców, zniknęły z zasięgu jego wzroku. Świat w ich miejscu zabarwiony został nie tylko szkarłatem nieba, zauważył z ulgą, ale również delikatną złotą aurą, tak typową dla złotych godzin miasta. Jego miasta. Jeżeli mógł pokusić się, o nazwanie go swoim. Wszelkie odcienie fioletu i różu towarzyszyły miodowej poświacie. Wielobarwne chmury leniwie wlokły się po niebie, zachwycając każdego kto tak jak on - melancholijny głupiec w przypływie szczodrej chwili szczerości względem siebie - przystanął na chwilę by podziwiać spektakl wymalowany nad miastem. Słyszał niejednokrotnie ludzi wierzących, że gdy malarz umiera, Bóg daje mu ostatni raz pomalować niebo. Nie wierzył w istnienie duszy, jego sceptyczna natura tym bardziej zaprzeczała istnieniu bytów doskonałych, boskich. Jednak nawet tak, zdawałoby się, prosty cytat, popychał jego zbuntowane myśli w irracjonalną stronę. W końcu, skoro dusze malarzy po śmierci za ostateczne płótno obierają firmament, poeci i pisarze mogą poprzez swe słowa stworzyć równie piękny obraz. Jedyne, co do czego był święcie przekonany - och, ironio - to fakt, że nawet jeżeli jego pisarz nie stworzył obrazu, którego podziwiać mogłyby setki, tysiące par oczu, z pewnością przemalował wnętrze konkretnego, upartego serca, które boleśnie zapłonęło błękitem jego oczu. Z pewnością słowa, które zdołał wypowiedzieć, wyryły się w konkretnym, upartym umyśle, raniąc do krwi. Z pewnością jego dotyk, choć przez krótką chwilę, zdołał uśmierzyć ból konkretnego, upartego chłopca. Nierealność świata wokół niego przytłaczająco napierała, miażdżąc go pod swym ciężarem, boleśnie oparta na wątłych ramionach. Młody mężczyzna na powrót począł przemierzać ulicę, zatapiając umysł w przeinaczonych na własny sposób obrazach znajomej literatury.
CZYTASZ
Somewhere || Odazai
General Fiction''Wait for me, I'm still somewhere'' Gdyby tylko wrócił. Gdyby tylko, nawet przez chwilę, pojawił się tuż obok, na wyciągnięcie ręki, powolnie kończąc whisky ze swojej szklanki, w otoczeniu znajomego papierosowego dymu. Gdyby tylko przygaszone świat...