Był rok 1654, podziemia Paryża. Młody Eliah d’Industrieux czekał właśnie przed masywnymi drzwiami, prowadzącymi do komnaty Wielkiego Mistrza. Chłopak był zaniepokojony – Mistrz na ogół nie wzywał do siebie bez wyraźnego powodu.
- Proszę wejść! – rozległ się głos pełniącego funkcję Wielkiego Mistrza zakonu Templariuszy Pierre’a Daquina. Eliah niepewnie otworzył ciężkie dębowe drzwi i wszedł do komnaty.
- Witaj, Mistrzu.
- Witaj, Eliah. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię wezwałem, prawda?
- Owszem, chętnie bym się dowiedział, co jest przyczyną tego niezwykłego spotkania.
- Oh, proszę, wystarczy tych uprzejmości. Jak dobrze wiesz, ponad 300 lat temu nasz zakon przestał oficjalnie istnieć. Zostaliśmy posądzeni o różne nikczemności, między innymi czary…
Eliah skinął głową. Doskonale o tym wiedział – była to obowiązkowa wiedza każdego zakonnika.
- Jednak nie wszystkie te oskarżenia były bezpodstawne – kontynuował Daquin. – Czary co prawda bywają niebezpieczne, ale tylko wtedy, gdy nieumiejętnie się z nich korzysta. Niestety, ludzie nie potrafią tego zrozumieć… Ale my, Templariusze, magię umiemy kontrolować.
Eliah d’Industrieux, który do tchórzliwych nie należał, pobladł. To, co zawsze uznawał za ohydne kłamstwo, stworzone wieki temu przez zawistnego króla, okazało się prawdą.
Z rozmyślań wyrwał go głos Pierre’a.
- Jestem już stary, będę potrzebował następcy. Zdecydowałem, że będziesz to ty.
- A Rada? Czy Wielki Mistrz nie powinien być wybierany spośród jej członków?
- Rada Zakonu wie o mojej decyzji i nie ma nic przeciwko. Potrzebna jest jednak twoja zgoda.
Wielki Mistrz uśmiechnął się życzliwie.
Myśli przepływały przez głowę młodzieńca. On? Wielkim Mistrzem? Nie wydawało mu się to możliwe. Zdecydowanie nie jest to prawda.
- To jest żart, tak? – zapytał wciąż blady Eliah, mierząc Pierre’a Daquina lodowatym spojrzeniem swoich błękitnych oczu.
- Tak myślisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie mężczyzna, a uśmiech zszedł mu z twarzy. – Otóż mylisz się. Mówię całkowicie poważnie. Zgadzasz się, czy nie?
- Dobrze… - odparł niepewnie chłopak. Wciąż wydawało mu się to podejrzane, jednak nie wypadało odmawiać Daquinowi.
- Świetnie! – ucieszył się Mistrz. – Czeka cię w takim razie sporo nauki, ale mam nadzieję, że nie przysporzy ci ona dużo problemów.
*
Po błękitnym niebie płynęły chmury, a lekki, letni wiatr szeleścił liśćmi mijanych drzew. Eliah, wraz z dwoma towarzyszami – Jeanem Martinem i członkiem rady – Maximilianem de Canbrin, zmierzał właśnie do zamku, położonego w puszczy, niedaleko miasta Carcasonne. Miało tam odbyć się „magiczne szkolenie” młodego Templariusza.
Po kilku dniach jazdy w końcu dotarli na miejsce. Gdy wjechali na dziedziniec, powitał ich mężczyzna z bujną, brunatną brodą. Jego postać przywodziła na myśl wielkiego, ale dobrodusznego niedźwiedzia.
- Witam panów! – wykrzyknął. – Jestem Jacques Fombelle, sprawuję pieczę nad tym zamczyskiem.
- Miło pana poznać. – Ja jestem Eliah d’Industrieux, a to moi towarzysze: Jean Martin i członek rady, Maximilian de Canbrin.
Fombelle skłonił się przed gośćmi i zaprosił ich na zamek. Po dotarciu do przeznaczonych dla nich komnat, Jacques oznajmił, że mają dwie godziny na doprowadzenie się do ładu po podróży, a potem przyśle do nich służącego, który zaprowadzi ich do jadalni.
- A z tobą, - zwrócił się do Industrieux’ a – muszę jeszcze chwilę porozmawiać.
Gdy Jean i Maximilian odeszli, mężczyzna ponownie odezwał się do Eliaha.
- Zapewne wiesz dlaczego tu przybyłeś.
Młodzieniec twierdząco kiwnął głową.
- Ale czy wiedzą to twoi towarzysze?
- Tak, jednak nie ma się czego obawiać. Jean Martin jest moim dobrym przyjacielem, a Maximilian jest w końcu zaufanym człowiekiem Mistrza Daquina.
- Lepiej pozostać ostrożnym. Zaczynasz tej nocy, trzy godziny po wieczerzy. Spotkamy się na dziedzińcu, przy zejściu do lochów.
Kiwnął ręką na pożegnanie i odszedł. Eliah udał się do przeznaczonej mu komnaty.
*
Pomieszczenie nie było duże. Naprzeciwko wejścia znajdowało się okno, z którego roztaczał się widok na puszczę, otaczającą zamek. Pod oknem stała duża skrzynia, wykonana z ciemnego drewna. Eliah był ciekaw jej zawartości. W kącie wmurowany był kominek, a niedaleko niego dębowe łóżko, pokryte kolorową narzutą. Przy przeciwległej ścianie stał stolik wraz z dwoma krzesłami. Na stole znajdował się czteroramienny mosiężny świecznik, dzban z czystą wodą oraz misa z kilkoma jabłkami. Obok stołu stała balia z wodą oraz, co nieco go zdziwiło, jego bagaż.
Po dłuższej chwili, Eliah, już w czystej koszuli, podjął próbę otwarcia skrzyni. Spodziewał się, że będzie zamknięta, jednak mylił się. Wieko ustąpiło, a jego oczom ukazały się różnej maści i rozmiaru księgi. Wziął pierwszą z brzegu i otworzył. Jego oczom ukazały się obcojęzyczne wyrazy, więc przewinął kilka kartek. Zobaczył tam jeszcze więcej niezrozumiałych dla siebie słów oraz ilustrację, przedstawiającą dziwnie powykręcaną żabę. Odłożył więc książkę i sięgnął po inną, oprawioną w jasną skórę. „Magia od podstaw” – głosił napis na okładce. Ta była napisana po francusku, więc zrozumienie jej treści nie stanowiło dla Eliaha trudności. Chłopak usiadł na skrzyni i pogrążył się w lekturze. Po niecałej godzinie znalazł opis zaklęcia przywołującego. Postanowił spróbować. Nakreślił w powietrzu znak i wymamrotał zaklęcie. Nie zadziałało. Spróbował jeszcze raz, z podobnym skutkiem. Za trzecim razem, jabłko, w które celował zaklęcie, zatrzęsło się i spadło na ziemię. Uznał to za wystarczająco duży sukces i nie miał zamiaru podejmować kolejnych prób. Wstał więc i podniósł owoc, aby go zjeść, po czym znów chwycił książkę.
Po jakimś czasie usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je i jego oczom ukazał się na oko trzynastoletni chłopiec.
- Pan Fombelle prosi na kolację. – oznajmił pewnym głosem.
- Dobrze, już idę. – odpowiedział Eliah i odłożył księgę.
Weszli do dużej sali, oświetlonej licznymi świecami. Jacques Fombelle już na nich czekał, siedząc przy nakrytym do kolacji, ogromnym stole.
- Życzę wam smacznego, przyjaciele! – rzekł, gdy Industrieux, Martin i Canbrin zajęli swoje miejsca przy stole.
Przybyli byli głodni po długiej podróży, więc przez dłuższy czas żaden z nich nie odzywał, pochłonięty posiłkiem. Gdy nie mieli już ochoty na jedzenie, zaczęli rozmawiać, głównie o tym, jak przebiegała podróż. Nie było jednak dużo do opowiadania, więc szybko zmienili temat, na równie ciekawy… Mianowicie poprosili Jacquesa, aby opowiedział im nieco o okolicy. Dowiedzieli się, że w pobliskiej puszczy jest dużo zwierząt, na które mogą polować, oraz, gdyby nie mieli co robić podczas złej pogody, w zamku znajduje się obszerna biblioteka, z której zawsze mogą skorzystać. Po skończonym posiłku udali się do swoich komnat. Eliah wrócił do lektury „Magii od podstaw” a jego towarzysze rozpoczęli przygotowania do snu.
*
Trzy godziny później Eliah d’Industrieux schodził po stromych, kamiennych schodach, aby dostać się na dziedziniec. Chłopak trzymał się ściany, bo wokół było niewyobrażalnie ciemno, a stopnie nie należały do łagodnych. Chwilę później witał się z Jacquesem, czekającym na niego przy masywnych drzwiach. Fombelle wydobył klucz i otworzył nim drzwi. Eliah ujrzał ginące w ciemności schody. Jego towarzysz wymamrotał coś pod nosem i nieznacznie machnął ręką. W tej samej chwili rozbłysnął jasnym światłem rząd pochodni. Industrieux przypatrywał się im szeroko otwartymi oczami.
- Na co tak patrzysz? – roześmiał się Jacques. – Niebawem ty też będziesz umiał to zrobić. To i wiele innych rzeczy. – dodał.
Zaczęli schodzić po schodach. Po chwili znaleźli się w krótkim korytarzu, na końcu którego były drzwi. Fombelle otworzył je, korzystając ze srebrnego klucza ze zdobnym uchem. Drzwi zaskrzypiały i oczom Eliaha ukazało się przedziwne pomieszczenie.
Na środku kamiennej komnaty stał zawalony księgami i świecami stół. Pod ścianami wznosiły się półki pełne książek oraz słoi z podejrzaną zawartością. W kącie stał kompletny ludzki szkielet a pod sufitem podwieszone były różne wypchane ptaki. W pomieszczeniu było trochę wilgotno, ale, co zdziwiło Eliaha, nie zimno, mimo że nigdzie nie było żadnego źródła ciepła.
Jaques spojrzał na swojego ucznia, rozglądającego się z ciekawością po pomieszczeniu.
- Znalazłeś książki, które zostawiłem w twojej komnacie? – zapytał Fombelle.
- Tak. Przejrzałem kilka.
- I jak? Wszystko co w nich zawarte jest dla ciebie zrozumiałe?
- Nie do końca… Jedna z tych które otworzyłem była napisana w jakimś dziwnym języku…
- Tego mogłem się spodziewać – roześmiał się starszy – jest to mowa ludzi, którzy opanowali sztukę kontrolowania magii. Niedługo ty też się jej nauczysz. Ale dziś zaczniemy od zaklęcia przywołującego. Jest ono bardzo proste, ale również wielce przydatne.
*
Eliahowi szło dobrze – w końcu ćwiczył trochę przed kolacją. Już po kilku próbach książka, w którą celował, podleciała do niego, potrącając po drodze wypchanego gołębia. Reszta nocy minęła chłopakowi na ćwiczeniu zaklęcia odwrotnego. Gdy Fombelle uznał, że wystarczy ćwiczeń na tę noc, Eliah postanowił zadać mu nurtujące go od kilku godzin pytanie.
- Jaques?
- Mhm?
- Skoro kontrolowanie magii nie jest tak bardzo trudne… Czemu tak mało osób to robi?
- Nie chcą ryzykować. Gdyby ktoś oskarżył cię o czary, mógłbyś spłonąć na stosie. Inni boją się magii, bo niektórzy wykorzystują ją, aby czynić zło. Nietrudno im wtedy wmówić, że magia jest zła, bo może służyć jakiemuś niegodziwcowi.
- Rozumiem. – odparł Eliah.
*
Dni mijały szybko. Ani się spostrzegli, a już minął miesiąc od ich przyjazdu na zamek. Powoli zaczynało robić się chłodniej – zbliżała się jesień. Jean Martin i Maximilian narzekali nieco na monotonność, ale Eliah nie mógł tego powiedzieć o sobie. Każdej nocy uczył się nowych zaklęć, zdobywał wiedzę na temat magicznych stworzeń, a nawet opanował podstawy owego dziwnego języka. Po miesiącu spędzonym w zamczysku był już nienajgorszym czarodziejem. Znał kilka zaklęć obronnych, umiał sprawić, aby przedmioty zmieniły kształt i zniknęły, a nawet potrafił wytworzyć na tyle mocny impuls magiczny, by zwalić kogoś z nóg. A to był dopiero początek jego nauki. Jacques Fombelle był dumny ze swojego ucznia, który szybko robił postępy. Ale spokój nie miał trwać długo…
Była późna noc. Eliah wracał do swojej komnaty po kolejnych zajęciach z Fombellem. Był już prawie na miejscu, gdy zobaczył pasmo światła, sączącego się ze szpary między drzwiami a ścianą. Był pewien, że zgasił świece, więc trochę się zdziwił. Uchylił drzwi i jego oczom ukazał się Maximilian de Canbrin, wśród rozrzuconych przedmiotów, należących do Eliaha i ksiąg ze skrzyni.
- Co ty tu robisz? – zapytał ze zdziwieniem chłopak.
Nie doczekał się odpowiedzi. Canbrin, mimo swojego wieku, umiał szybko biegać. Industrieux stał przez chwilę w osłupieniu, ale zaraz puścił się w pogoń za uciekającym. Nie wiedział, co się dzieje. Zachowanie Maximiliana wydawało mu się co najmniej dziwne. Canbrin był za szybki. Eliah zdecydował obalić go na ziemię za pomocą magii. Szybko wypowiedział zaklęcie i wykonał znak. Mężczyzna potknął się, ale nie przewrócił. Zamiast niego przewróciła się masywna szafa, robiąc wiele hałasu. Nie było szans na to, że nikt tego nie słyszał. Pobliskie drzwi otworzyły się i stanął w nich Jean Martin w koszuli nocnej i z mieczem w ręce. Wyglądał na wściekłego. Chwycił biegnącego Eliaha za ramię .
- Co tu się dzieje? – zapytał zdenerwowany.
- Nie mam pojęcia! – odparł Industrieux. – Gdy wróciłem do siebie, grzebał w moich rzeczach, a jak zapytałem go, co robi, zaczął uciekać! A teraz przepraszam, ale trochę mi się spieszy.
- Czekaj! Idę z tobą. – oznajmił Jean Martin.
Puścili się biegiem za, mającym teraz dużą przewagę, Maximilianem. Eliah wciąż próbował obezwładnić go magią. Co chwilę miotał zaklęciami. W końcu Canbrin upadł. Goniący dopadli go gdy próbował się podnieść. Teraz nie miał szans na ucieczkę. Oboje mocno go trzymali.
- Co ty robiłeś w mojej komnacie? – zapytał ze złością Eliah.
- Szukałem… szukałem dowodów. – odparł Maximilian.
- Dowodów na co?
- Nie wierzono mi, że używacie magii, więc musiałem znaleźć jakiś dowód…
- Zdradziłeś Zakon? Wielki Mistrz ci ufał!
- Jego błąd. – odparł Canbrin i uśmiechnął się złośliwie.
- Jean, biegnij po Jacquesa! – Eliah zwrócił się do towarzysza. – I zostaw mi swój miecz. – dodał, patrząc mu w oczy.
Jean Martin wręczył przyjacielowi broń i ruszył szukać Fombella.
- Czemu to zrobiłeś? – Industrieux zapytał Maximiliana de Canbrin.
- A jak myślisz? Mam parę długów u Daquina, nie stać mnie na spłatę… A gdyby ktoś znaczny dowiedział się, że Zakon, który trzysta lat temu został posądzony o herezję i zlikwidowany, nadal istnieje i w dodatku jego członkowie uprawiają czary, na pewno nie szczędził by mi pieniędzy…
- I tak po prostu mi to mówisz? Nie powinieneś przynajmniej udawać, że nie robisz niczego, co mogłoby nam zaszkodzić?
- Nie mam wyjścia. Teraz albo zostanę zabity, albo… Zabiję was! Jesteście jedynymi świadkami…
- Nie uda ci się – Eliah nie zdążył dokończyć, został odepchnięty z ogromną siłą.
Chłopak podniósł się z ziemi najszybciej jak potrafił – w samą porę, aby zobaczyć jak jego przeciwnik podnosi miecz Jeana Martina. Industrieux nakreślił w powietrzu znak i wypowiedział zaklęcie, jednak Canbrin był szybki. Zrobił unik i rzucił nieznany Eliahowi czar. Jaskrawoczerwona, świecąca strzała musnęła włosy chłopaka. Młodzieniec użył magicznej tarczy. Wolał nie wiedzieć, co ma w zanadrzu przeciwnik. Maximilian zaatakował znowu. Magiczny pocisk odbił się od wytworzonej przez Eliaha tarczy. Canbrin nie poddawał się, zalewał chłopaka deszczem różnokolorowych strzał. Industrieux zrobił kilka kroków do przodu. Odbite zaklęcia leciały coraz bardziej w stronę starszego. Maximilian nie mógł już dłużej atakować, było to zbyt niebezpieczne. Eliah wykorzystał moment i użył zaklęcia aby powalić przeciwnika. W tym momencie nadbiegli Jean Martin i Jacques Fombelle. Ten drugi wykrzyknął zaklęcie i Maximilian de Canbrin, członek Rady, został związany wytworzonym z nicości sznurem. Jean wyrwał mu swój miecz, po czym podszedł do przyjaciela.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- Tak, bądź spokojny. – odparł Eliah. - Co z nim teraz zrobimy? – zwrócił się do Jacquesa.
- Na razie wtrącimy do lochu. A potem… To już nie zależy ode mnie.
- Tacy jak on… To oni korzystają z magii, aby czynić zło?
- Zgadza się. – odparł Jcaques. – Tacy jak on…
*
Kilka miesięcy później Eliah znów miał przyjemność rozmawiać z Pierrem Daquinem. Oznajmił mu wtedy, że nie czuję się na siłach, aby podjąć się tak odpowiedzialnego zadania, jakim jest bycie Wielkim Mistrzem nieistniejącego zakonu. Wolałby doskonalić zdobytą wiedzę, odkrywać nowe ścieżki magii. Zaproponował uczynienie Fombella Wielkim mistrzem po śmierci Daquina. Tak też się stało, kilka lat później. Eliah objął wtedy stanowisko Jacquesa, szkoląc młodych członków zakonu w magii. A Maximilian de Canbrin? Trafił do lochu, w którym siedział do końca życia.Koniec?
CZYTASZ
Adept (one shot)
Short StoryJest to opowiadanie, które napisałam na polski, jednak całkiem mi się spodobało, więc postanowiłam je tu opublikować... Z góry przepraszam za zakończenie, jest dosyć rozczarowujące :( (to dlatego, że zostało mi wtedy mało czasu), jednak może kiedyś...