włosy płukał ciepłą wodą, nie zimną, jak powinien. tłumaczył to sobie tak, że nie lubił chłodnej wody, prawda jednak była inna — chłopak się jej bał. kojarzyła mu się z głębiną, kojarzyła mu się z ciemnością, śmiercią też nieco poniekąd.
ale nie tylko tego Emil się bał. był Polakiem, miał polskich znajomych, chodził do polskiej szkoły, pochodził z polskiej rodziny. i wszystko to wyniszczało go od środka, bo podobał mu się nie—polak. jeden, mały wyjątek w całym chaosie polskości. bał się tego wyjątku. bał się tego, że nie podobała mu się dziewczyna, tylko chłopak i bał się tego, że ten chłopak był czarny.
i Emil razem z wodą, którą się mył, płakał. płakał codziennie, nie tylko dzisiaj. w łóżku, w wannie, w liceum czasem także, w łazience, zamknięty w kabinie. nie chciał być zauroczony w innym chłopaku. błagał Boga, by ten przekazał mu, że to przykry, nieśmieszny dość zresztą żart.
usta mu zadrżały, gdy usłyszał spokojną rozmowę rodziców z kuchni. nie mogli się dowiedzieć, nie mógł na to pozwolić. bolało. czuł, że musi zaraz wyjść z łazienki.
ścisk w żołądku, który odczuwał już wcześniej się powiększył, gdy po wyłączeniu wody nadal łzy płynęły po jego lekko zaróżowionych policzkach.
wiedział w środku, że jeśli to jest prawda.. rodzice go nie zaakceptują. bracia wyśmieją. zginie, zginie wewnętrznie, zginie w tej ciemnej głębi, pod taflą wody, zginie w społeczeństwie, zabity słowem pedał. zabity przez homofobów, rasistów, zabity przez swoich przyjaciół, przez rodzinę.
wstał powoli, ocierając niewielkie łzy. wyszedł z wanny, uważając, by się nie poślizgnąć. może trochę tego chciał. odrobinę. poślizgnąć się i odpocząć w szpitalu. ale wiedział zarazem, że nie powinien nawet o tym myśleć, bo to oznacza słabość. a słabość trzeba wyplenić. nie chciał być pleniony, niczym chwast.
przeczesał wilgotne nadal, dość mocno na dodatek włosy, czarne i odbijające blask lampy naściennej.
był szary. od zawsze. nie miał charakteru, nie miał ambicji, ale miał pieniądze. stał zawsze z tyłu swojej grupy, patrząc, jak śmieje się z innych, jak wyzywa innych, jak szmaci innych. czasem wtedy patrzył na osobę, której plecy były obrabiane, ona patrzyła na niego i wiedziała. dobrze wiedziała, że ten pusty wzrok mówi tylko ‚właśnie straciłeś życie'.
razem z tyłu grupy stała z nim Mania. ale czy Mania w ogóle w tej grupie była? on właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiał.
zaraz wyjdzie na autobus, zaraz wyjdzie na spotkanie ze swoją senną marą, wyjdzie, by zobaczyć te brązowe, ciepłe i roześmiane oczy, które patrzą na niego z litością, ze współczuciem. oczy jego skrywanej miłości, tragicznej, tragicznej na tyle, że w agonii. umierającej, a nigdy nie mającej zamiaru odpuścić.
z Vincentem Emil nigdy nie zamienił nawet słowa. a mimo to postrzega afroamerykanina jako najbliższego przyjaciela jego serca. obserwuje go ciągle, obserwuje jego oddaloną, nie do pochwycenia duszę.
Vincent — nowy, czarnoskóry uczeń — prędko znalazł niewielką grupkę tolerancyjnych znajomych w liceum. uśmiecha się zawsze, najszczerzej do osób, które za plecami rzucają oszczerstwa w jego stronę. między innymi do pseudoidealnej grupy pseudoprzyjaciół Emila. i właściwie przez tą bezinteresowną akceptację, tą.. dziwaczną zgodę na poniżanie samego siebie i miłowanie swoich nieprzyjaciół, czarnowłosy pokochał go tak nagle, mocno, boleśnie, a delikatnie zarazem, subtelnie, cicho — pokochał go miłością agape.
Emil nagle chwycił brązowe, materiałowe, dość szerokie spodnie, ubierając je, a zaraz potem zabrał białą koszulkę z nadrukiem, narodzin Wenus' Botticelliego. takie.. arcybanalne. takie pospolite. i w tą arcybanalną, pocpolitą koszulkę, wtulił zaczerwienioną oraz zmęczoną twraz. spojrzał mimo to zaraz w lustro, dłonią przejżdżając po twarzy w geście pewnego rodzaju żalu. nie wiedział właściwie dlaczego. popatrzył ostatni raz na wannę. krople leniwie spływały po ścianach, przyprawiając Emila o mdłości. różnica między nim a wanną była taka, że jej łzy mają słodki smak, a jego słony. łzy szczęścia i porażki. odwrócił się nagle, gwałtownie, dłonią dotykając klamki drzwi. głos matki i ojca wydawał się być przygłuszony. zadrżały mu ramiona.
powoli wyszedł do korytarza, głowę spuścił w dół. nie chciał mieć jej uniesionej w górze, bynajmniej nie przez pokorę. czuł, że nie zasługuje na posiadanie żadnej dumy, a uniesiona głowa to oznaka dumy. szedł wolnym krokiem w stronę schodów, nawet nie chcąc się z nikim zobaczyć. przywitać. nie chcąc psuć sobie dnia pseudoradością.
zdecydował, że wyjdzie tylnymi drzwiami. zawsze wychodzi tylnymi drzwiami, nikt go nie zatrzymuje. wszyscy zresztą w rodzinie nienawidzą ogrodu, który pnie się niczym wytwór najpiękniejszych artystów antycznych za domem. nie wie dlaczego. ale to dobrze. dobrze, że go nienawidzą, bo on go kocha. i przyzwyczaił się już, że kocha rzeczy, których jego rodzina nienawidzi.
ogród przynajmniej nie unosił nigdy głosu, gdy powiedziało się opinię, z którą on się nie zgadzał. ogród był i będzie dobrym ogrodnikiem dla Emila.
dzień dobry, może dobry wieczór,
chciałam z otwartymi ramionami przywitać wszystkich, którzy przeczytali ten niewielki wstęp, mając zarazem nadzieję, że się nie zawiedli,
kwiatuszek.
CZYTASZ
kwiaty bez ogrodnika
Teen Fictiongdy kwiaty nie mają dobrego ogrodnika, nie potrafią zakwitnąć. suchy kwiat 2020