rozdział pierwszy - płacząca wanna

58 8 15
                                    

włosy płukał ciepłą wodą, nie zimną, jak powinien. tłumaczył to sobie tak, że nie lubił chłodnej wody, prawda jednak była inna — chłopak się jej bał. kojarzyła mu się z głębiną, kojarzyła mu się z ciemnością, śmiercią też nieco poniekąd.

ale nie tylko tego Emil się bał. był Polakiem, miał polskich znajomych, chodził do polskiej szkoły, pochodził z polskiej rodziny. i wszystko to wyniszczało go od środka, bo podobał mu się nie—polak. jeden, mały wyjątek w całym chaosie polskości. bał się tego wyjątku. bał się tego, że nie podobała mu się dziewczyna, tylko chłopak i bał się tego, że ten chłopak był czarny.

i Emil razem z wodą, którą się mył, płakał. płakał codziennie, nie tylko dzisiaj. w łóżku, w wannie, w liceum czasem także, w łazience, zamknięty w kabinie. nie chciał być zauroczony w innym chłopaku. błagał Boga, by ten przekazał mu, że to przykry, nieśmieszny dość zresztą żart.

usta mu zadrżały, gdy usłyszał spokojną rozmowę rodziców z kuchni. nie mogli się dowiedzieć, nie mógł na to pozwolić. bolało. czuł, że musi zaraz wyjść z łazienki.

ścisk w żołądku, który odczuwał już wcześniej się powiększył, gdy po wyłączeniu wody nadal łzy płynęły po jego lekko zaróżowionych policzkach.

wiedział w środku, że jeśli to jest prawda.. rodzice go nie zaakceptują. bracia wyśmieją. zginie, zginie wewnętrznie, zginie w tej ciemnej głębi, pod taflą wody, zginie w społeczeństwie, zabity słowem pedał. zabity przez homofobów, rasistów, zabity przez swoich przyjaciół, przez rodzinę.

wstał powoli, ocierając niewielkie łzy. wyszedł z wanny, uważając, by się nie poślizgnąć. może trochę tego chciał. odrobinę. poślizgnąć się i odpocząć w szpitalu. ale wiedział zarazem, że nie powinien nawet o tym myśleć, bo to oznacza słabość. a słabość trzeba wyplenić. nie chciał być pleniony, niczym chwast.

przeczesał wilgotne nadal, dość mocno na dodatek włosy, czarne i odbijające blask lampy naściennej.

był szary. od zawsze. nie miał charakteru, nie miał ambicji, ale miał pieniądze. stał zawsze z tyłu swojej grupy, patrząc, jak śmieje się z innych, jak wyzywa innych, jak szmaci innych. czasem wtedy patrzył na osobę, której plecy były obrabiane, ona patrzyła na niego i wiedziała. dobrze wiedziała, że ten pusty wzrok mówi tylko ‚właśnie straciłeś życie'.

razem z tyłu grupy stała z nim Mania. ale czy Mania w ogóle w tej grupie była? on właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiał.

zaraz wyjdzie na autobus, zaraz wyjdzie na spotkanie ze swoją senną marą, wyjdzie, by zobaczyć te brązowe, ciepłe i roześmiane oczy, które patrzą na niego z litością, ze współczuciem. oczy jego skrywanej miłości, tragicznej, tragicznej na tyle, że w agonii. umierającej, a nigdy nie mającej zamiaru odpuścić.

z Vincentem Emil nigdy nie zamienił nawet słowa. a mimo to postrzega afroamerykanina jako najbliższego przyjaciela jego serca. obserwuje go ciągle, obserwuje jego oddaloną, nie do pochwycenia duszę.

Vincent — nowy, czarnoskóry uczeń — prędko znalazł niewielką grupkę tolerancyjnych znajomych w liceum. uśmiecha się zawsze, najszczerzej do osób, które za plecami rzucają oszczerstwa w jego stronę. między innymi do pseudoidealnej grupy pseudoprzyjaciół Emila. i właściwie przez tą bezinteresowną akceptację, tą.. dziwaczną zgodę na poniżanie samego siebie i miłowanie swoich nieprzyjaciół, czarnowłosy pokochał go tak nagle, mocno, boleśnie, a delikatnie zarazem, subtelnie, cicho — pokochał go miłością agape.

Emil nagle chwycił brązowe, materiałowe, dość szerokie spodnie, ubierając je, a zaraz potem zabrał białą koszulkę z nadrukiem, narodzin Wenus' Botticelliego. takie.. arcybanalne. takie pospolite. i w tą arcybanalną, pocpolitą koszulkę, wtulił zaczerwienioną oraz zmęczoną twraz. spojrzał mimo to zaraz w lustro, dłonią przejżdżając po twarzy w geście pewnego rodzaju żalu. nie wiedział właściwie dlaczego. popatrzył ostatni raz na wannę. krople leniwie spływały po ścianach, przyprawiając Emila o mdłości. różnica między nim a wanną była taka, że jej łzy mają słodki smak, a jego słony. łzy szczęścia i porażki. odwrócił się nagle, gwałtownie, dłonią dotykając klamki drzwi. głos matki i ojca wydawał się być przygłuszony. zadrżały mu ramiona.

powoli wyszedł do korytarza, głowę spuścił w dół. nie chciał mieć jej uniesionej w górze, bynajmniej nie przez pokorę. czuł, że nie zasługuje na posiadanie żadnej dumy, a uniesiona głowa to oznaka dumy. szedł wolnym krokiem w stronę schodów, nawet nie chcąc się z nikim zobaczyć. przywitać. nie chcąc psuć sobie dnia pseudoradością.

zdecydował, że wyjdzie tylnymi drzwiami. zawsze wychodzi tylnymi drzwiami, nikt go nie zatrzymuje. wszyscy zresztą w rodzinie nienawidzą ogrodu, który pnie się niczym wytwór najpiękniejszych artystów antycznych za domem. nie wie dlaczego. ale to dobrze. dobrze, że go nienawidzą, bo on go kocha. i przyzwyczaił się już, że kocha rzeczy, których jego rodzina nienawidzi.

ogród przynajmniej nie unosił nigdy głosu, gdy powiedziało się opinię, z którą on się nie zgadzał. ogród był i będzie dobrym ogrodnikiem dla Emila.

dzień dobry, może dobry wieczór,
chciałam z otwartymi ramionami przywitać wszystkich, którzy przeczytali ten niewielki wstęp, mając zarazem nadzieję, że się nie zawiedli,
kwiatuszek.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 04, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

kwiaty bez ogrodnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz