Nie rozmawiajmy o tym

55 3 3
                                    

— Nie rozmawiajmy o tym. To w żadnym wypadku i przypadku nie powinno być tematem naszych rozmów, naszych bądź cudzych, bądź naszych z innymi, bo inni to inni a my to my i to powinno zostać między nami dwoma i nikim innym ponad tę dwójkę nas, istot dwóch, pary homo sapiens, ludzi tu i teraz stojących i rozmawiających. Rozumiesz?

— Nie.

I tak patrzył na mnie z bezmyślnym uśmiechem na swej bezmyślnej twarzy i czynił bezmyślność swoją tak intensywnie umyślną że nie miałem pojęcia jak mogą współegzystować w jednym momencie bezmyślność ze zmyślnością w tej istocie stojącej przede mną. A on stał. I stanie to jeszcze bardziej utwierdzało postulat umyślności bezmyślnej i umyślnej bezmyślności dumnej ze swej stałości w umyślnym utrzymywaniu bezmyślności na obliczu jego. A mnie stałość ta działała na nerwy bo stała przy swym jednym postulacie nie chcąc przyjąć do wiadomości słów moich i prośby jaka się w nich kryła, nie kryjąc się wcale a raczej na widok pchając się uparcie.

Wciąż stał uśmiechnięty lecz jakby pusty w środku, usilnie utrzymujący wrażenie że na nic innego nie miał już energii. I ja patrzyłem lecz ze wzrokiem gorącym usiłując roztopić pustkę i przebić się przez otchłań bezmyślnej czerni jaką były jego oczy, lecz nie udawało mi się przebić tej bramy czarnej do świątyni bez boga innego niż bezmyślność umyślana, jaka go wypełniała całego.

Czułem na karku swym oddech obawy, strachu wręcz i napięcia, które wywoływały niemiłe mi reakcje fizjologiczne na ciele, i których powstrzymać nie mogłem. Nie mogłem zorientować się też na ile istota ta pusta i pustką tą wypełniona do granic możliwości i wręcz przepełniona że aż pustka wypływała z wszelkich otworów jego ciała i w której ja coraz bardziej tonąłem, zagraża sekretowi temu i rozmowie naszej, która nawet rozmową nie była, a raczej ruchem warg i języków, którym towarzyszły dźwięk zrozumiały i niezrozumiały zarazem, wilgotny, wargowy i w mowie jakby innej, egzotycznym języku, który jednak instynktownie obaj znaliśmy i którym mówić umiał każdy choć nieświadom wrodzonego daru póki go nie użył, i któregośmy my użyli przypadkiem nieprzypadkowym kierowani instynktem a jednocześnie myślą i to myślą nieprzypadkową. A nieprzypadkowa była bo jakaś celowość musiała tkwić w naszym działaniu, wszak obaj odnaleźliśmy się i odkryliśmy tę mowę wspólną we dwóch tylko bez innych ludzi wokół. I czy była to manifestacja samotności naszej która nie chciała już być samotną, czy też potrzeby naszej by ukryć się w samotności dwuosobowej przed światem, tego nie wiem. I on nie wiedział gdyż w oczach jego nie widziałem ni krztyny odpowiedzi, pytania ni wahania, ani odbicia okrutnych i bolesnych dylematów rozdzierających moją duszę na części małe, niewielkie i brudne od krwi bolesnej.

Wciąż stał i patrzył a ja cierpiałem lecz czułem się uświęcony tym cierpieniem, które było dziełem chwili ale i życia mojego w całości. Czyż bowiem całe moje życie nie prowadziło do tej jednej chwili, w której oddałem się w ręce inne niż moje i sam porwałem się bezmyślności naumyślnie?

Odezwał się lecz nie zrozumiałem słów jego, zbyt skupiony na zawiłościach języka i dźwiękach by pojąć semantyczne znaczenie jakie kierował ku mnie w tych prostych głoskach i sylabach, wypowiadanych cicho lecz uparcie, z determinacją jakąś której sam nie pojmowałem i która wydawała mi się dziwną, lecz trafną w sytuacji w jakiej obaj byliśmy wbrew i acz i zgodnie ze sobą. Zatopiwszy się w melodii tylko jedno ze słów zdołałem zrozumieć i to ono wybudziło mnie ze snu na jawie i stanu mu podobnemu w jakim byłem.

—... Nam. Nam!

Wstrząśnięty nie mogłem uwierzyć jak w tych prostych uproszczonych literach zamyka całe me jestestwo i jak wstrząsa mną do głębi używając tylko tych kilku liter, tak podobnych do innych i przecież nic nie znaczących samotnie w świecie pełnym znaczeń. Obcość i bliskość tych dźwięków wstrząsnęły mną dotarły do mych trzewi spacerując w nich i tańcząc jak i same trzewia tańczyły, lecz co tańczyły nie wiem, nie wiedziałem i wiedzieć nie będę i dopiero po momencie odważyłem się sam użyć tych melodii i odpowiedzieć na wołanie tak proste a mocarne.

— Tak?

— Zrób to jeszcze.

Poczułem jak mnie samego ogarnia ta bezmyślność umyślna, ktorą wcześniej już u niego widziałem i wiotkość ciała które stoi przecież sztywno i bezwładność swoją łączy z celowym ruchem. Ono wiedziało czego ja jeszcze nie wiedziałem.

— Nam, ej. Pocałuj mnie. Jeszcze raz.

I tak uczyniłem, bezmyślnie.

Nie rozmawiajmy o tymOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz