Minęło już 65 dni. 1583 godziny. 94980 minut.
Dokładnie tyle czasu minęło odkąd mnie zostawiłeś. Odkąd mam dziurę w sercu. Odkąd chodzę wyprana z uczuć.
Ciężko jest pogodzić się ze stratą. Tym bardziej, jeśli jesteś mną. Dlaczego? Bo ja z jednej strony jestem pesymistką, a z drugiej niepoprawną optymistką, która wciąż ma nadzieję na lepsze jutro.
Nadzieja. To bardzo brzydkie słowo. Zdradliwe. Słowo-żmija. Nie można mu ufać. Tworzy wokół nas iluzje, pozwala nam wierzyć, że wszystko jeszcze zmieni się na naszą korzyść. Że świat będzie lepszym miejscem. Że ludzie wokół nas będą lepsi. Milsi. Że ludzie, którzy mają nas głęboko w poważaniu wciąż darzą nas uczuciem.
Ludzie się nie zmieniają. A jeśli już, to najczęściej są to powierzchowne zmiany. W środku zawsze będzie to samo. Ludziom nie można ufać. Nigdy nie wiesz, z której strony padnie cios. Z czyjej ręki. Ludzie to najpaskudniejsze stworzenia, które kiedykolwiek chodziły po świecie. Potrafią niszczyć nie tylko fizycznie. Potrafią niszczyć psychicznie. A to jest o wiele gorsze.
Pewnie zastanawiacie się, skąd te wszystkie negatywne emocje. Sama byłabym ciekawa, gdybym była na waszym miejscu. Otóż sprawa jest stara jak świat. Serce mi ktoś złamał. Ktoś, komu bezgranicznie ufałam. A on co? Roztrzaskał mi serce na kawałki. Kawałki, które pogubiłam. Które komuś dałam. I mi mało co zostało. Szukam ich teraz. Chcę je z powrotem. Chcę skleić moje serce w całość.
To będzie historyjka o cierpieniu. O bólu. O nienawiści. O miłości. O ludzkiej życzliwości. O uzdrowieniu.
Taką przynajmniej mam nadzieję.