Prolog

49 2 0
                                    


...powroty były dla niego zdecydowanie trudniejsze. Trudność nie wynikała z samego faktu przywiązania. Wręcz przeciwnie, emocjonalna stałość i stabilność były antonimami jego osobowości. Fascynowała go ulotność chwili. Impresje wschodów i zachodów słońca, nocy i dni, powierzchni liścia i jego spodu. Zażarcie starał się utrwalać niepowtarzalne momenty. Nigdy nie miał przy sobie ani aparatu, ani szkicownika. Wystarczała mu jego własna pamięć. Niesamowite, jak wiele mógł zapisać w swojej świadomości. Nie uważał się jednak za mądrego, wręcz przeciwnie, nieustannie odczuwał własne braki w każdej możliwej dziedzinie. Obcowanie z innymi utwierdzało go w przekonaniu, że jego osoba to wciąż tabula rasa, mimo iż widocznie wrażliwsza od przeciętnego człowieka. To zabawne, bo nigdy nawet nie określił, od czego właściwie zależy przeciętność.

W istocie, Donghyuck był typem samotnika. Lubił rozmawiać, to raczej inni nie lubili rozmawiać z nim. Nie miało to dla niego większego znaczenia, w końcu zdawał sobie sprawę z własnej pompatyczności. Wolał słuchać. Każdy człowiek zawsze miał wiele do zaoferowania, niezależnie od tego, jaki zdawał się być. Niejednokrotnie nauczył się, że nie należy oceniać po wyglądzie. On sam urodą nie grzeszył, a zaufaniem nie epatował – a miał przecież dużo do zaoferowania. Przynajmniej jeżeli chodzi o analizę rzeczywistości.

Analizował... Wszystko? Cóż, nie dosłownie. Nie miał na to ani chęci, ani czasu, ani nawet wewnętrznego samozaparcia, by analizować cokolwiek, co nie sprawiało mu przyjemności. Donghyuck nie uważał tego za cechę wrodzoną, ta tendencja pojawiła się zdecydowanie później w jego życiu. To jednak nie przeszkodziło mu wyrosnąć na chłopca nieco zniewieściałego. Jego chuderlawość, wysoka barwa głosu i zamiłowanie do włosów dłuższych niż „na jeża", z grzywką lekko zachodzącą za brwi, znacząco przyczyniły się do utrwalenia jego wizerunku jako osoby słabej. Chłopak był świadomy swojej nie całkiem atrakcyjnej persony, jednakże nigdy nie potrafił zrozumieć, co jego pozorna zniewieściałość miała do słabości. Prawdę mówiąc, Donghyuck był bardzo silny – i fizycznie i mentalnie. Ta siła dawała mu moc analizowania rzeczy powszechnie uważanych za niewartych analizy. Jej źródłem było częste branie na warsztat własnej egzystencji.

Zadawał pytania. Mnóstwo pytań. Zadawał je sobie i innym, znajomym i nieznajomym. Nieznajomi byli zresztą najciekawsi – nigdy nie wiedział, czego mógł się po nich spodziewać. I, co było dla niego najbardziej fascynujące, nie odbierali go jako gbura. Lubił rozświetlać dzień, być smaczkiem w czyjejś rutynie. Lubił uświadamiać. Tak jak on nie był świadomy wielu spraw, tak i inni nie byli. Rozmowy były kluczem do zyskiwania nowej wiedzy, nawet na tematy pozornie nudne. Dla Donghyucka mało co było nudne.

To zabawne. Teraz... Teraz przypominam sobie, że jednak istniało coś, czego Donghuck szczerze nienawidził; coś, co zabijało go swoją nudą. To była rutyna. Był nieszczęśliwy w swoim szczęściu. Pozorny fakt posiadania najbardziej go przytłaczał. Istotnie, chłopak nie posiadał nic. Wartości materialne nie miały dla niego żadnego znaczenia, dlatego stabilność majątkową swoich rodziców szybko odrzucił. Odrzucił, a jednak z niej korzystał, co nieustannie przypominało mu o własnej hipokryzji. Nie miał odwagi pogrążyć się w ascezie, oddać światu wszystko, co miał. Co on, jako jednostka, mógł tak naprawdę zrobić? To go dręczyło, to było przyczyną jego bezkresnych rozmyślań. A dryfowanie po bezkresnych oceanach świadomości i nieświadomości powodowało w jego życiu rutynę, z której nie mógł się wyrwać. Społeczne standardy podpowiadały mu, że powinien się kształcić, że tylko tak będzie w stanie osiągnąć sukces i faktycznie zmienić świat. Wnętrze podpowiadało mu, że to nie prawda. Tak wielu było i jest ludzi na świecie, a nikt nie był w stanie tego zmienić – dlaczego on by miał? I tak naprzemiennie uczył się, pracował i rozmyślał.

- Zdaje mi się, że wcale go nie znałeś. To znaczy... - mężczyzna zawahał się, w tym samym czasie grzebiąc kijem w ognisku. – Wiele o nim wiesz. Po prostu wydaje mi się to nieszczere. Jakbyś opowiadał o kimś, kto nigdy nie istniał. Tyle emocji i przemyśleń... Bliżej temu wszystkiemu do szkolnej lektury niż do realnego człowieka. Mimo to, nie mam podstaw, żeby ci nie ufać.

- Tak sądzisz? Może naprawdę go nie znałem – odparł, nieznacznie się uśmiechając. – W końcu ja też nie mam podstaw, żeby ci nie ufać. Zapamiętałem go takim, jakim go poznałem. Człowieka poznać można w jeden dzień, a można poznawać latami. Widocznie cały ten czas nie udało mi się zrobić tego dostatecznie.

Ognisko powoli dogasało. Jego światło nie było już dłużej potrzebne. Słońce leniwie wznosiło się nad horyzont.

- Powroty były dla niego zdecydowanie trudniejsze - a trudność nie wynikała z samego faktu przywiązania. Fascynowała go ulotność chwili. Impresje wschodów i zachodów słońca, nocy i dni. Dlatego nigdy nie wracał. Takiego go zapamiętałem. 

𝚗𝚘𝚖𝚊𝚍𝚣𝚒 | 𝚖𝚊𝚛𝚔𝚑𝚢𝚞𝚌𝚔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz