Rozdział pierwszy

6.7K 265 30
                                    

Peter Pan siedział na parapecie brytyjskiego domu. Dla niego był to zwykły budynek. Tak jak każdy. Nigdy nie rozumiał jak to jest mieć Dom. Nigdy go nie miał i nie potrafił go stworzyć.
Tak samo było z miłością. Peter przypomniał sobie słomianą laleczkę swojego syna. Ile czasu minęło od ich ostatniego spotkania? Lata? Dekady? Nie pamiętał już jak to jest czuć miłość. Pokręcił głową. Nie... Tego nie czuł nawet do syna. Przywiązanie. To słowo bardziej pasowało. Ale tego też nie czuł. Nie czuł nic. Był jak robot, jak duch, jak lalka... Jak ta słomiana lalka... Nie czuł w sobie życia. Za dużo czasu minęło, żeby mógł wciąż cieszyć się magią. Już nie chciał być panem w miejscu, gdzie był tylko on. Potrzebował towarzystwa. Zdał sobie z tego sprawę niedawno. I niedawno też zaczął mieć w zwyczaju przysiadywać na parapetach innych domów. Czasami słyszał jak mama opowiada swoim dzieciom bajki, czasami mógł dojrzeć obrazki w czytanych przez nie książkach. Czasami oglądał walki rodzeństwa, czasem przyglądał się pijakom, albo zakochanym. Zobaczył już tak dużo, ale wiedział, że nic nie równało się z własnymi przeżyciami...
Peter odwrócił wzrok od gwiazd. Jego jedna noga zwisała luźno, a druga zgięta była w kolanie. Spojrzał w okno. W środku było ciemno. Pan rozejrzał się, ale okazało się, że ta sypialnia jest pusta.
Otworzył okno i wskoczył do środka. Lubił oglądać pokoje ludzi. Jako jeden z niewielu wiedział, że mówią one dużo o osobowości właściciela. Jego lękach i pragnieniach. Lubił patrzeć do czego są przywiązani, z czego są dumni, co lubią eksponować. Zwiedził w ten sposób już wiele pokoi, ale ten był inny. Ten był... surowy. Nie pokazywał nic. Jakby właściciel był ubogi, jakby nie miał nic do pokazania, jakby nie miał nic cennego. ale nie... Meble były widocznie solidne. Z ciemnego, prawie czarnego drewna. Niedawno kupowane. Musiały kosztować wiele pieniędzy.
Łóżko było proste, bez ornamentów, zdobień, zadrapań, wgłębień, czy koślawych rysunków. Bez duszy. Bez swojej własnej historii. Obok niego stała komoda, równie prosta, równie ciemna. Pan powiódł wzrokiem po biurku i krześle, pustej półce na książki i szafie. Wszystko było takie samo surowe. Peter spojrzał jeszcze raz na półkę. Była pusta. Czyżby nikt tutaj nie mieszkał? Pan zmarszczył brwi i podszedł do łóżka. Leżała na nim kołdra i poduszka. Obie pokryte czarnym materiałem. Schylił się i dotknął je. Przesunął wierzchem dłoni po perfekcyjnie ułożonej pierzynie. Odchylił ją i zaśmiał się pod nosem. Druga strona kołdry była pognieciona. A więc jednak ktoś tutaj sypia. Spojrzał jeszcze raz na szare ściany i ciemną, drewnianą podłogę i ruszył do drzwi. Nacisnął klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.
Nagle Peter zauważył światło wkradające się do ciemnego pokoju przez szparę pod drzwiami. Usłyszał ciężkie tupanie. Ktoś biegł. Kroki były coraz głośniejsze, ale chłopak szybko pobiegł w stronę okna. Ktoś przekręcił zamek i otworzył drzwi, ale Pana już nie było. Wypadł szybko przez okno, ale pozostał w okolicy. Chciał zobaczyć kto jest właścicielem pokoju i co spowodowało tak nagłe jego przyjście.
Trzask. Przekręcanie klucza. Kroki. Niespokojny oddech. Skrzypnięcie podłogi. Skrzypnięcie łóżka. Stłumiony jęk.
Pan mógł jedynie słuchać. Za bardzo się obawiał, że ktoś go zobaczy. Ukryty za ścianą patrzył się na gwiazdy, ale to nie one zajmowały jego umysł w tej chwili. Wiedział, że powinien odlecieć stamtąd jak najszybciej, gdy tylko ten człowiek wpadł do pokoju, ale musiał zobaczyć kto mieszka w tej celi.
Płacz.
Chłopak zdziwił się. Dawno nie słyszał tego dźwięku. Zawsze oglądał życie innych kiedy byli szczęśliwi, albo co najwyżej zasmuceni, ale nie zrozpaczeni. Starał się odlecieć, odejść, żeby nie ingerować w życie innych, ale coś podpowiadało mu, żeby zajrzał w to okno.
"Pomyśli, że to sen" tłumaczył sobie. "I tak już więcej tu nie wrócę".
Spojrzał w okno. Ciemność nocy i pokoju nie pozwoliła mu zidentyfikować osoby leżącej na brzuchu na łóżku.
Bezgłośnie wślizgnął się do pokoju i ukrył się w najciemniejszym rogu.
-Czemu płaczesz? - spytał cicho.
Płacz ustał. Osóbka leżąca na materacu poruszyła się wolno. Na jej głowę padły promienie księżyca. Peter zauważył krótkie, zmierzwione włosy sięgające końców uszu. Chłopak. Wciąż oddychał ciężko i rozejrzał się szybko po pokoju. Miał delikatne, niemal dziewczęce rysy twarzy, ale stało się to zbyt szybko, żeby Pan mógł zauważyć wszystko. Chłopiec nie widział Petera, rozpłakał się jeszcze głośniej i padł znowu na poduszkę. Pan podszedł bliżej. Było w tym płaczu coś co nie pozwalało Peterowi odejść.
-Nie płacz - powiedział trochę głośniej.
Tym razem chłopiec zerwał się z łóżka i rozglądał po pokoju ze strachem. Łzy przestały spływać mu po policzkach, ale jego oddech stał się jeszcze cięższy. W końcu, widząc Pana chłopiec przestał się rozglądać. Przetarł oczy i wziął głęboki wdech. Spojrzał się na Petera z nieprzyjemną miną.
Wtedy Pan zdał sobie sprawę jak wielki błąd popełnił. Jak wiele błędów popełnił jego wieczoru.
Po pierwsze: Wszedł do tego pokoju, mimo, że w domu byli ludzie.
Po drugie: Nie odleciał słysząc, że do pokoju wpadł właściciel.
Po trzecie: Ubzdurał sobie, że musi pocieszyć tego chłopca.
Po czwarte: Stwierdził, że osoba leżąca na łóżku to chłopiec.
Patrzyła na niego twarzyczka dziewczynki. Była młodsza od niego, a właściwie od jego magicznej postaci, ale niedużo. Miała wielkie, czarne, głęboko osadzone oczy, które dodawały jej wyzywającemu spojrzeniu demoniczny wygląd. Otoczone były czarnymi, długimi rzęsami. Buzię miała zaokrągloną, jeszcze bardziej dziecięcą niż kobiecą, a nos mały i zadarty. Usta miała blade, odróżniające się jedynie bardziej malinową barwą od trupio białej twarzy. Były malutkie, a górna warga była wysunięta trochę dalej niż dolna.
W tym momencie Peter myślał, że ma przed sobą diabła w czystej postaci. Cofnąłby się, gdyby nie ściana, pod którą stał. Jego strach trwał tylko ułamek sekundy. Potem w jego głowie odtworzył się płacz tej dziewczynki. Rozluźnił mięśnie i spojrzał na nią łagodnie.
Jak to możliwe, że się go nie bała? Przestraszył ją, kiedy myślała, że jest sama, a ona tak po prostu wytarła łzy i spojrzała na niego odrzucająco. Jakby nim gardziła. Ale czemu miałaby? Czyżby myślała, że jest włamywaczem? Myślała, że chce ją zabić? Czemu się nie bała? Czemu nie uciekała...
-Zabij mnie - szepnęła.
Jej dziewczęcy głos przepełniony nienawiścią, był niemal tak samo diabelski jak spojrzenie. Chłopak zaniemówił.
-Nie boję się śmierci.
Peter nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Mimo całej swojej demoniczności, ta mała istota wciąż była dzieckiem.
-Nie przyszedłem tu, aby cię zabić - odszepnął.
Dziewczynka spojrzała na niego. Ten wzrok nie był już tak nieprzyjemny jak poprzedni. Teraz patrzyła na niego z nieufnością, podejrzliwością. Peter zauważył, że wciąż jej mięśnie są napięte. Gotowe do obrony. Jakby Peter Pan miał w każdej chwili się na nią rzucić z nożem.
-Kim jesteś? - zapytała cicho.
Peter zawahał się. I tak posunął się za daleko. Dziewczyna nie wmówi sobie, że to był sen.
Nie powinien mówić. Było jednak w niej coś tak nadprzyrodzonego, jakby była już z jego świata. Pełnego magii.
-A kim ty jesteś? - zmrużył oczy.
Podszedł do łóżka i usiał w jego nogach bez pozwolenia. Dziewczyna odsunęła się w jego najdalszy kąt.
-Czemu miałabym powiedzieć to komuś kogo dopiero co spotkałam? - wykrzywiła się na niego.
-Zwykle tak się właśnie robi. Z tego co pamiętam.
Uśmiechnął się kącikiem ust, ale ona spojrzała na niego z jeszcze większym obrzydzeniem.
-Słuchaj musimy sobie nawzajem zaufać.
Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie.
"Co ty robisz? Odejdź stamtąd".
-Marie - mruknęła dziewczyna.
-Jestem Peter. Peter Pan.
Dziewczyna wyraźne się odprężyła.
-Więc... Peter...Jak się tu dostałeś? - zaczęła Marie ostrożnie.
Obserwowała każdy jego ruch, jakby był zwierzyną, na którą poluje. Peter wskazał głową na okno, a dziewczyna podbiegła do niego i zamknęła je.
-Zamykałam je. Jak je otworzyłeś?
Znów zrobiła się spięta i nieufna. Weszła w kąt pokoju i stamtąd obserwowała chłopaka.
"O tym jej nie powiesz. Nie powiesz jej o magii. O tym nie może wiedzieć."
-Teraz moja kolej - powiedział ostrożnie.
Dziewczyna skrzywiła się, ale przytaknęła lekko.
-Czemu płakałaś? - szepnął.
Twarz Marie wykrzywił nieprzyjemny grymas złości. Wyszła z cienia i podeszła bliżej chłopca.
-To nie twoja sprawa! - szepnęła ze złością.
Peter patrzył na nią spokojnie, ona na niego z nienawiścią. Patrzył na nią tak długo, aż jej wzrok stał się coraz mniej złośliwy, a coraz bardziej spokojny. Jako jeden z niewielu ludzi wiedział jak wielką moc mają oczy, jaka potężna magia tkwi w spojrzeniu.
Dziewczyna założyła ręce na piersi. Chłopak westchnął.
-Myślałem, że to przerabialiśmy - powiedział - Musimy oboje sobie zaufać, żeby dowiedzieć się o sobie więcej.
-Znam cię parę minut... - podniosła lewą brew - To byłoby naprawdę niemądre...
Peter powtórzył za nią jej ruch brwią.
-Znam cię tyle samo ile ty mnie, a moje nastawienie jest mniej... groźne.
-Nie będę cię przepraszać...
Marie usiadła na łóżku z założonymi rękami.
-Nie proszę o to.
Wpatrywała się na niego przez długi czas ze zmarszczonymi brwiami. Peter nie mógł zrozumieć dlaczego, ale siedział i pozwalał na to.
"Nie uwierzy, że to jej się przyśniło. Nie ma nawet szans..." pomyślał.
Marie westchnęła.
-Czemu tu jesteś?
-Usłyszałem twój płacz...
-Noi...? - spytała niegrzecznie.
Pan postanowił być równie uparty jak ona.
-Czemu płakałaś?
-A co? Przyszedłeś tu, żeby mnie uratować z wieży, jak rycerz na białym koniu?
Peter Pan zaśmiał się.
-Nie wierzę w bajki, Peter - powiedziała ostro podnosząc brew.
-Tak? - powtórzył jej ruch.
-Tak.
W mgnieniu oka zniknął z końca łóżka i pojawił się za dziewczyną.
-To jakim cudem mnie widzisz? - szepnął jej do ucha.
Marie przestraszyła się.
-Jak to zrobiłeś? - wytrzeszczyła oczy.
-Ale co? - udawał niewiniątko.
-Nie pogrywaj ze mną!
Pogroziła mu palcem i spojrzała na niego tym samym nienawistnym spojrzeniem co na początku ich spotkania. Peter ukłonił się jej, podszedł do okna i je otworzył. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Co ty robisz? - spytała.
-Idę sobie - wytłumaczył jej.
Wskoczył na parapet i kucnął na nim spoglądając się w dół. Byli na drugim piętrze. Peter już przymierzał się do skoku, kiedy poczuł jak ktoś szarpie go do tyłu. W tym uścisku nie było nic opiekuńczego, ani miłego. Peter poczuł jak paznokcie dziewczyny wbijają mu się w ramię, jakby miała szpony zamiast rąk.
Oboje wpadli do pokoju i wylądowali hałaśliwie na podłodze. Marie podparła się rękami na wpół leżąc.
-Zwariowałeś?! - szepnęła ze złością - Zabiłbyś się!
Peter pomasował się po ramieniu. Nie rozumiał tej dziewczyny. Ratowała go. Chciała być dobra, ale jednak robiła to w sposób najbardziej bolesny jaki mogła... Na czym jej zależało? Która natura była jej prawdziwą?
-Masz coś nie tak z głową?! - denerwowała się.
-Dlaczego mnie nie puściłaś?
-Zabiłbyś się...-spojrzała na niego jak na głupka.
-Umiem latać - szepnął kręcąc głową.
-Nie wierzę ci - powtórzyła jego ruch.
-Jesteś uparta - prychnął.
-Ale przynajmniej normalna - wykrzywiła twarz w grymasie złości.
Ktoś zapukał w drzwi.
-Marie! Co się stało? - odezwał się damski głos.
Dziewczyna podniosła się z podłogi i podeszła do drzwi. Uderzyła w nie pięściami, a potem kopnęła je.
-ODEEEEJDŹ! - wrzasnęła w tamtą stronę z nienawiścią.
Twarz jej poróżowiała, a z wysiłku zgięła się wpół.
-Marie... - powiedziała cicho kobieta za drzwiami.
-ODEJDŹ! IDŹ SOBIE! ZOSTAW MNIE W KOŃCU W SPOKOJU!
Marie zaciskała pięści i krzyczała tak głośno, że żyły pokazały się na jej wyciągniętej szyi. Oparła się plecami o drzwi, zamknęła oczy i oddychała głęboko, ale równo.
Peter nie ruszał się. Patrzył się na dziewczynę uważnie próbując odgadnąć co się dzieje.
Marie mocno zaciskała oczy i zęby kierując głowę w górę. Jej brwi i czoło powoli się rozluźniały. Jej kostki u rąk przestawały być białe. Jej twarz powoli stawała się blada, jak wcześniej.
W końcu dziewczyna podniosła powieki i spojrzała na Petera.
-Jeszcze tutaj jesteś? - spytała patrząc się na niego nieprzyjemnie.
-Co się stało? - spytał Pan niezbyt taktownie.
Nagle twarz dziewczynki wydała się zmęczona i jednocześnie jakże łagodna.
-Idź już sobie, jestem zmęczona - szepnęła.
Pan podniósł się z podłogi i kiwnął jej głową. Dziewczyna wsunęła się pod pierzynę i wtuliła twarz w poduszkę nie żegnając się z Peterem.
Już na niego nie spojrzała.
Peter wspiął się na parapet, odepchnął się lekko stopami i już leciał w stronę gwiazd.
Było jak dawniej. On. Gwiazdy. I noc.
Leciał. Ale Marie tego nie widziała.

Dreaming of hell | Peter Pan Robbie KayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz