Rozdział piętnasty

652 43 10
                                    

Zasnęła prędzej niż on. Wykończona płaczem, z bolącą głową, po raz ostatni wtuliła się w nogawkę spodni swojego brata i czuła, jakby on tulił ją do snu. Ze spokojem pod powiekami i smutkiem na zewnątrz zapadła w sen bez snów. Pierwszy raz od długiego czasu mogła w pełni nacieszyć się ciszą śpiących, ciemnością zamkniętych powiek. Widziała Go. Jego oczy wciąż były lodowate, ale przecież widziała w nich ciepło. Jakby widząc ją, topił lodowce martwych oczu. Rozłożył ramiona i uśmiechnął się do niej. Był blady. Ale to była bladość, którą nosił każdego dnia. Spojrzała na niego. Widziała wszystko dokładnie. Spodnie, które uwielbiał nosić. Wytarte na prawym kolanie. Pamiętasz? To od tego upadku. Na rowerze. Przy dróżce do babci. Jechała wtedy za szybko, a on się bał. Zeskoczył i zdarł sobie skórę na dłoniach. Ale... przecież to było tak dawno. Przecież mama je wyrzuciła. Przecież był na nie za duży.

Szara koszulka, którą nosiła niczym tarczę na sercu. Ta, którą teraz miała na sobie... Przecież to niemożliwe. Przecież nie miał dwóch takich. Spojrzała na siebie. Już nie miała jego bluzki, przesiąkniętej krwią jej ran. Ani ciemnych, spranych spodni, które zwisały z jej kościstych bioder. Miała fioletową spódniczkę. Białą bluzkę. Dlaczego miała na sobie akurat to?
-No, no, Rie...- usłyszała jego śmiech.
Jego głos. Zapomniała jaki był ciepły. Zapomniała, jak bardzo go kochała. Zapomniała, a gdy rzeczywistość postanowiła jej to przypomnieć, wspomnienia wróciły niczym fala. Niczym olbrzymia fala, niszcząca szczęście, na jakie myślała, że zasłużyła. Gdy przeszła, wdzierając się w każdy zaułek jej umysłu, zostawiła po sobie muł otępienia, sztylety bólu, przewrócone zamki nadziei.
-Dorastasz- jego oczy zabłyszczały z rozbawienia.
I wtedy sobie przypomniała. To było wtedy. Kiedy szła na szkolną zabawę. Charles pomógł jej się ubrać. Wybrał dla niej akurat ten strój. Ten podobał mu się najbardziej. Stój, który po jego odejściu spaliła. Pamiętała, jak patrzyła na płomienie. Jak nie mogła pozbyć się myśli, że się smucą, a ona jedynie starała się przekonać siebie, że płonące, staną się symbolem jej wybawienia od wspomnień. Mimo to fiolet podświadomie stał się jej ulubionym kolorem. Bo Charles tak bardzo lubił go na niej...
Coś kazało jej się obrócić. Spódniczka zafalowała leciutko. Usłyszała swój własny śmiech.
Jest taka nierozerwalna więź między rodzeństwem, że jeśli jeno z nich cierpi- drugie czuje ból...
Jakkolwiek by się nie kłócili, jakkolwiek nienawidzili, ona wciąż istnieje. Determinuje ich losy. Bawi się uczuciami...
-Naprawdę ci się podoba?- uśmiechnęła się słodko.
Zobaczyła okrągłą twarzyczkę małej dziewczynki, uśmiechającej się słodko i pochylającej się do przodu, próbując zobaczyć jak wygląda.
Wyszła z ciała? Czy może było ich dwie. Spojrzała w dół. I nagle znowu była w tamtym. Wyciągała ręce do przodu. Widziała gładką, mlecznobiałą skórę nadgarstków, nienaruszone przedramiona. Chciała złapać powietrze w płuca, ale jej druga osoba całkowicie pozbawiła jej tej możliwości. Uśmiechała się. Uśmiechała się do Charlesa. Widziała Go. Chciała się na niego rzucić. Przytulić jego ciało. Wtulić się w ramiona. Zapaść w wieczny sen, wsłuchując się w jego równy oddech, jak w cudowną muzykę. Nie mogła się ruszyć. Dlaczego nie mogła się ruszyć? Nie mogła nic zmienić. Może dlatego, że wspomnień też nie da się zmienić? Wspomnienia przychodzą tylko po to, by odnowić nasze cierpienie. To zabawne, przecież niektórzy chcą pamiętać, by nie cierpieć. Która racja jest tą prawdziwą? Która jest słuszniejsza?
Chłopak podszedł do niej z uśmiechem. Jego lodowate oczy błyszczały jak płatek śniegu, wydający się skupiać wszystkie promienie słońca. Tyle ciepła w chłodzie. Tyle miłości w opanowaniu.
Rozłożył ramiona, a młoda dziewczyna, w której była uwięziona rzuciła się w jego stronę. Sama niewola jej świadomości rozkrawała jej serce niewidzialnymi dla oka sztyletami. Bycie zniewolonym swoją przeszłością było jednak jej największym bólem. Powodem do płaczu. Który z nas by nie cierpiał, patrząc na zmarłą nam osobę. Który z nas nie krwawił by, obejmując ciało, które tak dawno nie widzieliśmy. Które wiemy, że spoczywa na dnie trumny. Głęboko pod ziemią.
Niektórzy ludzie myślą, że tego chcą. Że potrzebują spotkania ze zmarłym. Ten jeden ostatni raz, by powiedzieć wszystko, czego nie zdążyło się wyznać za życia. Ale to wszystko kłamstwo. Kłamstwo, w które lubimy się zanurzać. Kąpać się w przejaskrawionych wspomnieniach. Tych bardziej kolorowych niż powinny być. Tych szczęśliwszych niż były w rzeczywistości. Bardziej wymyślonych, niż zapamiętanych. Nie pamiętasz, że to ty dopisałeś sobie dalszy ciąg historii, wypowiedź ukochanej osoby. Nie pamiętasz. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, że to nie widmo twojej przeszłości. To mgła obłudy i urojeń, chorobliwych myśli tęsknoty.
Tylko na chwile przypomniała sobie jego zapach. Jego dotyk. Objął ją niczym krąg ciepła wokół ogniska. Przyszedł jak sen. Spokojnie. Niezauważalnie. Wślizgnął się do jej podświadomości. Do świadomości. Całkowicie była na tym skupiona. Na uczuciu, które jej dawał. Na cieple, którego pragnęła i jednocześnie się przez nim wzbraniała. Nie, już nie. Teraz całkiem mu uległa. To był w końcu jej brat. Jej braciszek. Charles, który potrafił płakać bardziej gorzko niż ona, który w takim samym stopniu cierpiał po wszystkim co ich spotkało. Który mimo różnicy wieku, nigdy się nie wywyższał. Który ją kochał. Może nawet mocniej niż ona jego.
Poczuła jak coś zaciska się na jej gardle. Otworzyła zamknięte powieki. Spojrzała się w przestrzeń przed nią. Nie mogła nic zobaczyć. Widziała tylko ciemne plamy zmieniające kształty. Jedna przybrała kształt twarzy taty, druga jego uśmiechu, z którego wyłoniła się buzia Charlesa. Jedna jednak zaczęła się powiększać. Zajmowała całe jej pole widzenia. Była czarno czerwona. Powoli zamieniała się w krew, a krew formowała się w postać.
Jej ciało przestawało normalnie funkcjonować. Dusiła się, ale nic z tym nie robiła. Podświadomie? Podświadomie chciała się zabić... Stracić życie. Przestać istnieć. Nie. Coś więcej. Coś znaczenie więcej. Nie istniała już przecież od dawna. Nie istniała. Dusiła się w życiu. Miotała się w sobie samej, jak ptak z pięknymi skrzydłami, zamknięty w klatce, by nie mógł ich nigdy wyprostować. By nie mógł siebie pokazać światu. Ona też nie mogła. Od tak dawna nie potrafiła. Nie widziała jak. Nikt nie był w stanie jej tego nauczyć. Przywrócić jej zdolność do życia, nie tylko brudnej, pokrytej szarością kurzu egzystencji.
Zaczerpnęła powietrze gwałtownie. To zabawne jak ludzkie odruch przeczą czasami naszym pragnieniom. Przecież chciała umrzeć. Nie planowała tego w ten sposób, ale jednak do tego dążyła. Przez tak długi czas nie miała innego celu w życiu. A jednak jej ciało zareagowało tak, jak ciało każdej jednej osoby by zrobiło. Zaczęło się bronić. Jedynym celem było przetrwanie. Podświadomość zadecydowała o niej. Pomogła jej zrozumieć. A może wręcz przeciwnie? Może tak naprawdę nic nie rozumiała?
Posoka stała się postacią. Bezwładnym ciałem. Młody mężczyzna, wiszący zaledwie metr nad ziemią. Szpitalny strój żałośnie spłycał jego sylwetkę. Jego nagie stopy były nieruchome. Dziewczyna przenosiła wzrok coraz wyżej. Badała jego ręce. Jego ramiona koloru kości słoniowej.
Z każdą chwilą jej serce ściskało ją coraz mocniej. Tak samo, jak palce na jej przełyku, sięgające prawie go jej wnętrza. Nie traciła przytomności. Jeszcze nie. Jeszcze.
Jego szyja. Gdzie podziały się kable... Zamiast nich z sufitu zwisały dłonie. Żółta, niezdrowa skóra, ohydne paznokcie, pod którymi była krew jej brata. Każda z nich zawieszała go z innej strony. Szarpała jego gardło. Przejeżdżała po jego gładkich, bladych policzkach. Spojrzała w górę, ale nie mogła nic zobaczyć. Wszystko się rozmywało. Chciała,ale nie mogła. Gdyby tylko mogła...
Spojrzała jeszcze raz, jak jakieś paznokcie zakreślały czerwony, świeży ślad na jego brodzie, ustach, kościach policzkowych i docierają do oczu.
Oczu. Jego lodowaty wzrok przeszywał ją groźnie od środka. Jego usta wykrzywiły się ze złości. Wszystko w nim krzyczało „To twoja wina" „To przez ciebie" „Powinnaś umrzeć razem ze mną" „Czemu mnie nie uratowałaś?"
Strach ją sparaliżował. Czuła, jak krzyczy, ale dźwięk wciąż pozostawał dla niej obcy.
To było prawie jak przebudzenie z koszmaru. Jakby na chwilę straciła przytomność... Kto by nie chciał przebudzić z koszmaru, które nazywamy potocznie życiem? Ona chciała. Ale do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak mogłaby do tego dojść. Jak wiele strachu musiałaby poczuć, jak mocno odczuwałaby stratę.
Jej koszmar nie skończył się jednak wraz z otwarciem powiek. Zdawał się dopiero zaczynać.
Widziała przed sobą te same oczy mordercy. Mieszanka cierpienia i wściekłości wypełniała oczodoły mężczyzny, który wyglądał jak Charles, ale przestał dla niej nim być. To on ją dusił. Zabijał ją. Powoli i boleśnie. Może zawsze tak było. Może właśnie to, jak o nią dbał, jak uzależnił ją od siebie sprawiło, że powoli ją uśmiercał. Sprawił, że cierpiała bardziej, niż by to było, gdyby tak mocno się z nim nie związała. Gdyby tak mocno go nie kochała. Może właśnie to zamierzał od samego początku? Może wcale nie był moim ukochanym braciszkiem?
Patrzył na nią spod zmarszczonych ze złością brwi.
Złapała jego dłonie, próbując odciągnąć je z całej siły od siebie. On jednak zaczął nią trząść. Jej głowa obijała się boleśnie. Tępy ból narastał z każdą sekundą, aż w końcu ją puścił. Upadła na podłogę. Nie czuła bólu. Wiedziała tylko, że jest obolała. Po chwili chwycił ją za ramiona. Brutalnie. Jakby chciał je skruszyć w swoich delikatnych zazwyczaj dłoniach.
Otworzyła oczy. Szeroko.
Tym razem przebudziła się naprawdę. Patrzyła wielkimi, wystraszonymi całkiem oczami, jak Peter rozgorączkowany bada każdą część jej twarzy. Zmarszczyła brwi. Była tak obolała. Nie wiedziała jednak, czy psychicznie, czy fizycznie. Może i tak, i tak?
Odsunęła się od niego, a on cofnął dłonie z jej ramion.
-Marie... Krzyczałaś- mówił.
Był zmartwiony, a ona nie mogła uwierzyć, że miał się obawiać o nią. Że komukolwiek mogło na niej zależeć. Przecież była tylko robakiem. Tak, jak zawsze powtarzała jej mama. A może...? Nie. Nie możesz sobie tego wmawiać. Nie możesz zmyślać. Nie masz do tego prawa. Pamiętasz? Pamiętasz?! Jesteś nikim. Odwróciła głowę i zacisnęła zęby, aby zamienić smutek w złość. Tak, jak zawsze.
-Marie?- jego głos przycichł- To był tylko zły sen...- powiedział.
Jej serce ścisnęło się z rozpaczy. Nie. To nie był tylko sen. Nigdy nie był tylko snem. Nigdy. Wstała szybko na nogi, zadrżała przez chwilę, ale chwilę później stanęła mocniej na ziemi, bojąc się obracać. Nie może nic poczuć. Nigdy. Nie może. Ludzie są źli. Ludzie nie są warci tego, by ich kochać. Odchodzą.
Zacisnęła pięści i odeszła na bok. Spojrzała na chłopaka na moment, a ten wydawał się zaskoczony jej zachowaniem.
Chciał tylko pomóc. Obudziły go jej jęki. Przewracała się z boku na bok. Przechodziły w krzyk. Na jej wychudłej twarzy pojawiły się kropelki potu. Bała się. Podszedł do niej szybko i dotknął jej czoła. Było zimne.
-Marie - powiedział cicho- Marie- powtórzył, kiedy nie zareagowała.
Poklepał lekko jej policzki. Zbladła tak bardzo. Lodowata i biała, leżała na ziemi. Jego serce zaczęło szybciej bić. Nie wiedział co się dzieje. Nie wiedział co ma zrobić. Przecież był za nią odpowiedzialny. Przecież była dopiero dzieckiem.
Potrząsnął lekko jej ramionami, a ona zdawała się odchodzić już z tego świata. Zmarszczył brwi. Jego serce łomotało w piersiach, jakby chciało się stamtąd wyrwać. Jakby chciało zastąpić jej serce, gdyby tamto postanowiło przestać bić.
Niezdrowy niepokój zapanował w jego ciele. Wypełnił myśli. Od jak dawna się o nikogo nie bał? Dlaczego teraz Marie postanowiła dostać się brutalnie do jego życia? Przez chwilę przeklnął ją w duchu. Tak bardzo musiał na nią uważać. Była taka wrażliwa. Taka... ludzka. Tak. On zdecydowanie taki nie był. A jednak ona się o niego bała. A może to było tylko złudzenie? Nic tutaj nie było pewne. Nie w tej Nibylandii. Kiedyś... Kiedyś było tutaj tak bezpiecznie. Teraz musieli ukrywać się, głodować, uciekać. Wiecznie uciekać i trzymać sztylety, by obronić się przed wszystkim co czyha dookoła.
Obudziła się. Jej oczy. Wypełnione tak ogromnym strachem, takim żalem. Nie mógł uwierzyć, że taka silna dziewczyna mogła bać się tak mocno. A może tak było. Każdego dnia. W każdej minucie jej życia. Trwała w nim tak długo, że obrósł w fałszywą pewność siebie, w fałszywą dumę i odrzucające spojrzenie, które tak często mu posyłała. Poczuł żal. Żal do niej. A ona natychmiast, jakby słysząc jego myśli stała się niedostępna. Ile czasu musiało jeszcze minąć, zanim zrozumie, że on wszystko to widzi?
Teraz stała tyłem do niego. Przecież wiedział. Wiedział, że cokolwiek jej się przyśniło, musiało rozpruć stare szwy.
-Potrzebujemy jedzenia- powiedziała ostro i wyszła, nie patrząc za nim.
Nie wzięła nawet broni, jakby wcale po to nie szła. Może właśnie tak było? Może chciała znów się wypłakać? Może chciała zapomnieć... Tak jak mu mówiła, schować gdzieś daleko w lesie swoje sekrety. To głupie, chciał krzyczeć. To tak nie działa. Ale nie zrobił tego. Zbyt dobrze o tym wiedział. Mogła zacząć pytać, a on nie wiedział, czy będzie już w stanie o tym opowiedzieć tak, jak ona to zrobiła. Tak, jednak była silna. Nie ważne ile płakała. Żyła. Do tego potrzeba odwagi.
Wstał i poszedł za nią. Nie odwróciła się. Nie chciała mu pokazać, że z trudem powstrzymuje łzy, by nie spadły na jej policzek. Patrz w jeden punkt, powtarzała sobie: Nie mrugaj. Nie mrugaj. Już spokojnie. Uspokój się. To nic nie da. Nic nie da. Nie bądź jedną z tych dziewczynek, które płaczą z byle powodu. Przestań być taka żałosna.
Chciała krzyczeć. Chciała wyrwać sobie włosy z głowy. Chciała...
Uspokój się.
Dogonił ją i szedł w milczeniu. Pierwszy raz zdawał się ją rozumieć. Nie. Udawał. Nie może jej zrozumieć. Nie wie wszystkiego. To była zaledwie połowa.
Zaburczało jej w brzuchu. Skręcało ją z głodu. Uśmiechnęła się.
Zatrzymali się przy krzaku, na którym rosły małe niebieskie owoce, które wydawały jej się jadalne. Spojrzała na Petera i podniosła brew, zaciskając usta. Była już całkowicie opanowana.
-Co z tymi?- zapytała.
Chłopak zerwał jedno i włożył do ust. Zmarszczyła czoło.
-Dobre- powiedział, gdy przepłynęły w dół jego przełyka.
-Nie są trujące?- spojrzała na nie podejrzliwie.
Wzruszył ramionami.
-Nic tutaj nigdy nie było trujące- powiedział.
-Co nie znaczy, że teraz też nie jest- odgryzła mu się- Zresztą, tym się nie najemy. Potrzebujemy mięsa- spojrzała uważnie w ciemność lasu.
Obserwował ją. Jej włosy nieco podrosły. Poszarpane końcówki powiewały na lekkim wietrze. Szara koszulka wisiała na niej. Jej niezdrowo wystające obojczyki. Przełknął ślinę. Była taka krucha.
-Są tutaj jakieś zwierzęta w ogóle?- zmarszczyła czoło i spojrzała się na niego dużymi, ciemnymi, zapadniętymi oczami. Ciemność wiecznej nocy sprawiła, że przypominała bardziej szkielet człowieka, niż młodą dziewczynę.
Czy tak też wyglądała jej psychiczna część? Jakby już dawno umarła? Jakby jej ciało rozkładało się mimo bijącego serca... A może jej serce już nie biło? Może nie biło od bardzo dawna? Może po prostu była jego urojeniem? Może snem? Ale czy ciało mogło powiedzieć o tym, jaka była w środku?
-Tak- powiedział krótko.
Nie miał ochoty na rozmowy. Jej opowieść sprawiła, że zaczął rozmyślać o swojej własnej przeszłości. Czy nie zawsze tak jest? Ktoś opowiada nam coś wstrząsającego, a ty natychmiast myślisz o tym, czy ty też masz coś do powiedzenia. Szukasz najbardziej dramatycznej historii. Nie chcesz być gorszy. Przecież zawsze sądziłeś, że jesteś wyjątkowy. Może ci się wydawało? Nie. Jednak coś masz. Ale czy chcesz o tym powiedzieć? Nie? No tak... Ten, który o tym mówi musi być dzielny. Jest dzielny. Niełatwo przypominać sobie o dawnym bólu. Zawsze musisz przeżywać to, co myślałeś, że już dawno zostawiłeś za sobą. Ale czy nie łatwiej wydusić to z siebie? Opowiedzieć o tym? Niż wiecznie się pilnować?
Nie mów. Nie mów nikomu. To moje. Tylko moje wspomnienie do którego nikt inny nie powinien mieć dostępu. Absolutnie nikt, Tylko ja.
To trochę samolubne, głupie. Cierpisz. Przecież ty cierpisz. A tak usilnie trzymasz ból pod ręką. Ból jest wygodny. On zawsze jest. Zawsze można do niego wrócić. Kiedy cierpisz bardzo długo, przyzwyczajasz się do niego. Uspokaja cię. To jedyna rzecz, której jesteś pewny. Jedyna rzecz, która cię nie opuszcza. Wszystko inne jest zbyt ulotne, aby być warte twojej uwagi. Jesteście jak dwoje najlepszych przyjaciół. Nierozłączni. Nie chcesz tego zmieniać. Zmiany mogą boleć. Możesz przecież poznać kogoś nowego. Zakochać się. Przywiązać. Pokochać. Potem... Potem będzie to co zwykle. Strata. Ból. Ten sam i równocześnie nowy. Będziesz mieć kolejną przyczynę by płakać. By rozkoszować się własną rozpaczą. Czy to nie chore? Tak jest. Może to dlatego, że walczymy z myślami, które sprawiają nam ból. Może gdybyśmy tylko wpuścili je do nas. Przyjęli jako fakt. Myśleli, ale nie rozmyślali. Może by było lepiej? Ale... Przecież to tylko kolejne może. To jest nowe. A wszystko co nowe może sprawić, że będziemy cierpieć mocniej. Może po prostu nie chcemy sobie pomóc. Tak naprawdę, głęboko w nas siedzi niepokój, strach przed tym, jak może być wtedy. Może będziemy szczęśliwi. Ale przecież mi nie wolno być szczęśliwym. Nie po tym wszystkim. Po prostu nie wolno. Nie mogę.
-To dlaczego ich nie widzę?- spytała.
-Może coś czują? Jakieś niebezpieczeństwo i się schowały.
Spojrzała na niego pewnie.
-Jak ty się odżywiałeś na tej wyspie?- spytała, podnosząc prawą brew.
-Owocami- powiedział obojętnie- Nie zabijałem, jeżeli o to ci chodzi- podniósł lewą.
Westchnęła prawie teatralnie i usiadła na ziemi. Upadła. Tak. To było lepsze słowo. Jakby poddała się emocjom. Miała już dosyć. Czuła, jak się powtarzała, ale taka była prawda. Była zbyt zmęczona. Nibylandia pokazywała jej zupełnie inny rodzaj cierpienia. Wpływała na nią w dobry i kompletnie destrukcyjny sposób jednocześnie. Zawsze wydawało jej się, że już dawno się poddała. Ale jeżeli się poddała, jej wspomnienia nie powinny teraz zrobić na niej większego wrażenia. Nie powinna teraz płakać. Tylko ci, którzy walczą, płaczą. Jeżeli nie płaczą, to znaczy, że są martwi.
Zerwała parę owoców i włożyła je do ust. Skórka jagód pękła, a jej usta wypełnił kwaśny smak. Jej żołądek zaburczał. Zjadła więcej. I więcej. Peter patrzył na nią. Gdy jego żołądek był pełen, ona wciąż była nienasycona. Nie rozumiał, jak mogła być tak głodna.
Rozbolał ją brzuch. W końcu powiedział nie. Kiedy jej umysł wciąż był głodny, jej ciało chciało zwrócić wszystko, co dostało. Nie było przyzwyczajone do takiej ilości jedzenia. Nie było przyzwyczajone do jedzenia.
Dziewczyna zerwała się, przykrywając dłonią usta. Zwymiotowała kilka metrów dalej, a kiedy ich spojrzenia się zetknęły, Peter miał wrażenie, że wyglądała jeszcze gorzej, niż przed posiłkiem. Może to dlatego, że była człowiekiem. Potrzebowała więcej jedzenia. Szybciej głodniała...
Złapała się za brzuch i powoli podeszła w jego stronę.
Jej twarz była bledsza niż zwykle.
-Peter ja... Nie dam rady nigdzie iść- powiedziała z żalem- Nawet nie chcę- dodała.
Nie wspomniała jednak, że nie chciała tracić go ani na chwilę z oczu. Nie chciała czuć, ze jest sama. Bała się tego.
Cień patrzył się na nich, a jego oczy lśniły niebezpiecznie krwawą czerwienią. Zostają, a więc on może zająć się swoimi sprawami. Może pobawić się w kotka i myszkę. Może dać im nadzieję.

-----------------------------------------------------------------------------------

Wracam po zdecydowanie zbyt długiej przerwie! będę się bardzo moco starała pisać co dwa tygodnie, ale może mi się nie udać przynajmniej do końca roku, kiedy będę kończyła zaczęte projekty <3 Podoba się rozdział? Co sądzicie o opowiadaniu? Byłoby mi ogromnie miło, jakbyście kliknęli gwiazdeczkę, jeśli się podobało <3

Przepraszam jeszcze raz <3 Miłego dnia <3


Dreaming of hell | Peter Pan Robbie KayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz