Jej jedynym grzechem było macierzyństwo.
Poznajcie szesnastoletnią Monicę - dziewczynę, która właśnie teraz, dnia piątego sierpnia, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku, trafiła na porodówkę.
Dziewięć miesięcy temu nie myślała nad tym, żeby nie bzykać się z tym kolesiem z domówki bez żadnego zabezpieczenia. Nie dość, że nasłuchała się kazań od rodziców „Dlaczego uciekłaś z domu? Dbamy o Twoje bezpieczeństwo! Chcemy dla Ciebie dobrze! Martwiliśmy się!”, to jeszcze ojciec miesiąc później ją prześwięcił za to, że sobie bachora zmajstrowała. Nie miała nikomu nic nie mówić o tym, dopóki ktoś sam nie zauważy, ale głupiutka Monica wyrzuciła test do kosza, zamiast gdzieś w krzaki, czy coś. No i jak matka wynosiła śmieci, to przyuważyła ten kawałek plastiku, wesoło krzyczący jej w twarz, że zostanie babcią.
A teraz kolejne zmartwienia - ludzie mówią, że córka Mossów to dziwka, ojca nie zna i za mąż ją nie wydała, zanim brzuch było widać. A kto będzie się dzieckiem zajmować? Skoro wszyscy w pracy, lub szkole, a na opiekunkę nie stać?
Ale Monica już wiedziała, co z tym dzieckiem zrobi. I nieważne jest to, co ludzie i rodzice powiedzą.
- Weź głęboku wdech, nie przyj. Okej, jest główka, zacznij przeć - Mówił ciągle lekarz, który odbierał poród. Dziewczyna posłusznie stosowała się do jego poleceń, lecz powoli miała ich dosyć. Jej krocze przeszywał niewyobrażalny ból. Oczywiście mamusia mówiła „Zobaczysz jak mnie to bolało, jak ja Cię rodziłam. Przekonasz się co to znaczy być matką”, ale myślała, że odrobinę przesadza.
Otóż nie - Powiedziałby w tej sytuacji Tadeusz Sznuk.
Lecz to nie jest odpowiedni moment na komizm, panie narratorze. Tu właśnie kobieta... wróć - dziewczyna daje nowe życie, sama nieomal umierając z bólu.
I pomińmy tą jakże bolesną i długą scenę poczęcia, skupmy się na jej samym końcu, gdzie to lekarz wyciąga dziecko, całe i zdrowe (lub nie, czasami też tak się zdarza).
- Gratulacje, urodziła pani zdrowego chłopczyka! - Doktor pokazał zmęczonej tym całym porodem Monice jej dziecko. Na widok tego czerwonego, ohydnego bachora robiło jej się słabo.
Ale jak wyjdzie ze szpitala, to już go nie będzie musiała oglądać.
Już nigdy więcej.
Za pomocą pielęgniarek Monica przeniosła się na łóżko.
- Kiedy stąd wyjdę? - Zapytała nastolatka, patrząc swoimi wielkimi oczyskami na jedną z nich.
- A śpieszy Ci się gdzieś?
I tak właśnie ta cudowna pani pielęgniarka straciła cały szacunek dziewczyny.
- Już nie - Burknęła oburzona, wpatrując się w okno, do czasu gdy podano w jej ręce malutkiego bobaska. Umytego i ubranego.
Nie czuła tego co inne matki. Tej miłości, którą obdarzają swoje dzieci. Nie czuła nic. Po prostu pusta, obojętność. Ale jej to wyjdzie na lepsze. Skoro nic nie czujesz do kogoś, to tego kogoś łatwiej jest się pozbyć.
- Jak go nazwiesz? - Spytała Valeria, matka dziewczyny.
- Uhm... Tyler - Odpowiedziała po chwili zastanowienia. Tak prawdopodobnie ma na imię ojciec dziecka, chociaż to pewnie zostanie tajemnicą do końca świata.
- A nie lepiej Benjamin? Albo po dziadku, William?
-Skoro ty go sobie chcesz nazwać, to go jeszcze wychowaj.
- Nie bądź bezczelna! Powiem ojcu, jak się zachowujesz, a wtedy nie będzie tak kolorowo!
- I zrób mu jeszcze loda w szpitalnym kiblu, jak się bardzo postarasz to może humor mu poprawisz po jego „ciężkiej pracy na budowie” - zrobiła cudzysłów w powietrzu - gdzie tak naprawde chodzi sobie na dziwki, które robią to lepiej niż ty.
- Dość tego! Dzwonie po ojca! Dostaniesz takie lanie, że się przez tydzień nie pozbierasz!
- W kłótni wypomni Ci, że ssiesz gorzej niż nasz stary odkurzacz! - Zdążyła powiedzieć, zanim drzwi za jej rodzicielką się zatrzasnęły. Monica umiała dogryźć, każdy mógł jej tego pozazdrościć. Teraz Valeria rozpłacze się na pokaz i będzie lamentowanie, że ona chce dobrze wychować Monicę, a ona jak zwykle sprawia problemy. W dodatku zacznie wyolbrzymiać, a dziewczyna standardowo dostanie w twarz od ojca i z płaczem wybiegnie z domu na trzy dni. Ale tym razem zdecyduje się na ucieczke na całe życie. Zaginięcia nie zgłoszą, bo mają jej dosyć, ba - nawet się ucieszą, że problem zniknął - więc co może się nie udać? Może i jest niepełnoletnia, ale zrobi lewe dokumenty i zacznie prace, a zatrzyma się w jakimś squocie, dopóki nie nazbiera pieniędzy na tani wynajem. Jakoś da sobie radę.
Po trzech dniach leżenia w szpitalnym łóżku, Monica w końcu mogła położyć się na swoim. Uszczęśliwiona dziewczyna dostała wypis i wręcz wybiegła na zewnątrz, zapominając, że za nią idą jej rodzice z jej dzieckiem.
- Gdzie ty się tak śpieszysz? Żeby sobie kolejnego dzieciaka zmajstrować? - Matka zawsze musiała jej dogadywać. I nigdy nie było przy tym takiego kwasu, jak przy tym, kiedy to Monica się odezwała.
- A czy ty możesz się zamknąć? Chcę wreszcie wrócić do domu.
- Słyszałeś, Richard? Słyszałeś, jak się do mnie zwraca? Ojciec tak Cię prześwięci, że będziesz się ruszać jak w zegarku! Prawda? Powiesz jej coś, Richard?
- Oczywiście, kochanie, ale dopiero w domu - Udobruchał swoją żonę Richard, który jak zdążyliście się domyślić, jest ojcem nastolatki. Całą - powiększoną już o jednego członka - rodziną wsiedli do starego cadillaca w drogę do domu. Valeria prosiła swojego kochanego mężulka, żeby wymienił tego starego grata na nowego fiata, ale ten stawiał opór. Dla niego w tej sprawie nie liczyło się, co ludzie powiedzą. Grunt, że spędziła w nim wiele wspaniałych i niezapomnianych chwil (chociaż Richard myślał, że Valeria o nich zapomniała, co bardzo go raniło w jego staruszkowate serduszko) ze swoją miłością życia! Ten cadillac to cała ich młodość! A ta kobieta nie umie tego pojąć, żmijka jedna... Ale i tak będzie kochał ją nad życie. To całkiem urocze.
Ale niech narrator już nie rozczula się nad starym, dobrym małżeństwem państwa Moss - zajmijmy się tym, co się stało, jak weszli do domu.
A co się stało, jak myślicie?
Jeśli ktoś myślał o awanturze, to trafił w dziesiątkę.
- Słuchaj, gówniaro! Ja z matką chcemy dla Ciebie jak najlepiej! Harujemy jak woły, żeby Ci było dobrze, ale tego nie doceniasz! Moglibyśmy Cię wypieprzyć z domu na zbity pysk z tym twoim bachorem, ale nie zrobiliśmy tego, bo Cię kochamy! - Takie krzyki słyszała na okrągło, zdążyła się przyzwyczaić, pomimo że każde takie słowo z ust ojca zostawiały mały ślad na jej psychice. Dobijał ją również szyderczy uśmiech matki z kuchni, przeklęta wiedźma. Monica zastanawiała się dlaczego oni ją zrobili, skoro teraz się nad nią znęcają? Może też jest niechcianą wpadką, którą chcieli pokochać, a jak już chcieli się pozbyć, to było za późno?
Przynajmniej ona dla swojego dziecka chce dobrze, nie zrujnuje mu życia. Podrzuci go komuś innemu, jak ten ktoś nie będzie go chciał, to też odda. Oczywiście Monica zdaje sobie sprawe, że niemowlaki nie są zabawkami, które można sobie od tak oddać, ale ona po prostu nie ma wyjścia. Jakby urodziło się kilka lat później, to by z nią zostało.
No cóż, taka wola boga, a z nią się zgadzać trzeba.
Po skończonej kłótni - chociaż kłótnia to złe określenie, tam rozpętał się istny chaos, aż dziwne, że sąsiedzi na policje nie zadzwonili. Może są do tego przyzwyczajeni? Albo są po prostu nieczułymi dupkami? Kto wie... - wszyscy rozeszli się w swoje strony, Richard z żoną do ich sypialni, a Monica z dzieckiem i czerwonym policzkiem do jej pokoju. Zamknęła się w nim i nie wychodziła, aż do pierwszej w nocy - wtedy chciała wdrążyć swój plan.
Wyciągnęła dziecko ostrożnie z łóżeczka, zawinęła w kocyk, w który włożyła kartkę z krótką notką. Dla rodziców zostawiła inną informację, na pięknie zaścielonym łóżku.
Szkoda tylko że sama informacja nie jest tak piękna.
Nim wyszła z domu, skubnęła ojcu całą gotówkę z portfela. Aż kilkaset dolarów, wystarczy na trochę czasu. No i na lewe dokumenty.
Kilka przecznic dalej zatrzymała się na środku chodnika i zaczęła wyliczać, do których drzwi zapuka. Siedzi anioł w niebie, pisze list do Ciebie, jakim atramentem pisze list do Ciebie? Pozwól, że ja wybiorę. R-ó-ż-o-w-y. Okej, wypadło na Ciebie, gratulacje. Wygrywasz ślicznego bobaska, zadowolony?
Nastolatka postawiła śpiącego niemowlaka pod drzwiami, i pukała w nie, dopóki nie usłyszała kroków właściciela domu. Przecież dziecko nie mogło tu leżeć całą noc, przemarzłoby, a w dodatku okazałoby się, że lokatorem tego domu jest zagorzały introwertyk, który wychodzi raz na tydzień po zakupy. A jakby już wyszedł, to nie daj boże zgniotłby to maleństwo, albo kopnął na ulicę.
Gdy Monica usłyszała tupanie oznaczające, że ten tajemniczy jegomość wstał, ta zaczeła oddalać się spokojnym krokiem w nieznanym nawet jej samej kierunku.
Do nie zobaczenia, słońce. Ja Tobie życie ułożyłam, teraz pora na mnie.
CZYTASZ
Błędy młodości | Dominic Harrison | one-shot
Short StoryKrótka historia o tym, jak pewna dziewczyna urodziła i porzuciła dziecko, a później stała się sławna.