Mieszkam pod mostem. Występuje tam drewno do rozpalania ognia aby się ogrzać w zimną noc. Niestety może to się skończyć tragicznie. Tak skończył mój kolega Jan.
Było lato 17 września 2018 roku. Jan jak co dzień poszedł łowić ryby w Wiśle. Dlatego, że nie mieliśmy jedzenia, a nie za bardzo uśmiechało nam się umieranie z głodu. Podziwiałem Jana za to co dla mnie robił – mimo, że nigdy mu tego nie mówiłem. Może czas zacząć?
-Jan! Pospiesz się! Rozpalam ognisko! – powiedziałem niskim, lecz zdecydowanym głosem. Takiego wymagała nasza nieciekawa sytuacja – można by powiedzieć, że natura mimowolnie zrobiła ze mnie zimnego drania.
-Już lecę! Złowiłem pstrąga!
Złowił pstrąga.
Zjedliśmy go, posypując solą. NaCl. Patrzyłem na kurtkę Jana, próbując zdobyć się na jakiś komplement. Bezskutecznie.
-Chodźmy spać.
-Okej. – powiedziałem.
Poszliśmy.
A rano zastałem jedynie zgliszcza.
Nie wiem za bardzo jak do tego doszło, ale chyba wiem. Jak mogliśmy pójść spać przy rozpalonym ognisku?! Wiedziałem, że stanie się coś niedobrego. Powinienem jak zwykle czuwać na gałęzi wierzby nieopodal.
Jan nie żyje. Nie wiem jak udźwignę ten ciężar do końca mych dni. Tylko on umiał złowić takie soczyste i ponętne pstrągi. Nie zdążył mnie tego nauczyć...
Postanowiłem, że nie mogę rozpaczać. Był Jan – teraz nie ma. Logiczne. Ale moje zdruzgotane serca dalej przeszywa ból.
Mam pomysł. Muszę znaleźć jakieś stabilne źródło środków do życia. Przedtem były to pstrągi, teraz muszę wziąć się w garść i znaleźć coś innego.
Nieruchomości? – nie.... To słaby pomysł.
Może... psi fryzjer? - Tak! To jest to!!!
Biorę głęboki łyk zimnego powietrza i decyduję, że muszę wpierw odwiedzić mego brata, który zna się na wszelkich biznesowych sprawach.
Pędzę ile sił w nogach do sklepu mięsnego nieopodal, aby tam złapać Tadeusza. Może przy okazji coś do jedzenia.
Gdy w pospiesznym pędzie przekroczyłem próg uroczego miejsca zastałem okropny widok... wszystko we krwi. A przede mną nie stał kto inny jak Tadeusz z jego kolegą Bartłomiejem.
Widać , że stało się coś zagadkowego, nie do końca przeznaczonego dla moich oczu. Resztki po krwawej jatce rozbryzgały się po szybach, ladach, podłodze a nawet suficie. Wokół leżały szczątki sprzedawców samochodów.
A w środku tego wszystkiego – Tadeusz. Jego wyraźna sylwetka odznaczała się na tle krwi. Trzymał w dłoni nóż do mięsa.
Uśmiechnął się krzywo.
-Nie chcieli sprzedać nam Dacii. Z trzema rzędami siedzeń... No weź, Marc. Zrobiłbyś to samo.
Zrobiłbym.
-Tadeusz, potrzebuję pomocy w sprawie strzyżenia długowłosych przyjaciół.
- Dobra – powiedział Tadeusz. – Czego chcesz się dowiedzieć?
- Nauczysz mnie jak strzyc długowłose psy? Z dnia na dzień rośnie na nie popyt, a chciałbym nauczyć się je strzyc. – powiedziałem. Myślę, że gdyby Jan żył, byłby bardzo zadowolony z wyboru którego dokonałem.
- Spoczko, ale jest jeden warunek – rzekł Tadeusz z zagadkowym uśmieszkiem.
- Jaki? – zapytałem, nie wiedząc do ńca w co się pakuję.