Rozdział I

11 1 0
                                    

Za oknem piękny wschód słońca. Ptaki wokół śpiewają, dodając klimat wczesnego lata. Anika miała nadzieję na duży wypoczynek, ale, jak widać, los miał dla niej inne plany. Po przebudzeniu i zebraniu myśli do kupy, wstała. Zeszła powoli na dół, przy okazji sprawdzając pokoje rodzeństwa, czy wszystko jest u nich w porządku. W salonie na kanapie zauważyła swojego ojca, który leży z rozlaną butelką wina. Nie zdziwiło jej to, wręcz przeciwnie, była pewna, że właśnie to zobaczy. Gdy podeszła do lodówki usłyszała jego pomruki.
- Mam dosyć... Kiedy skończy się to piekło... - Mruczał ojciec pod nosem.
Pierwszy raz usłyszała coś takiego z jego ust.
- Może to moja wina? Może jestem złą córką i nie potrafię pomóc moim własnym rodzicom... - pomyślała Anika.
Otworzyła lodówkę i zaczęła przyrządzać jajecznicę dla całej rodziny. Porcja musiała być duża, w końcu 5 osób w rodzinie trzeba jakoś zadowolić. Nie liczyła na to, że ojciec do tego czasu wstanie, o matce już nawet nie myślała. Nigdy nie ma jej w domu, a jak już jest, to przychodzi tylko na chwilę, zabiera parę groszy i znowu wychodzi, mocno zatrzaskując drzwi za sobą.
- Może dzisiaj przyrządzę porcję dla 3 osób? W końcu rodzice nigdy z nami nie jedzą - pomyślała.
Zaczęła gotować, wtedy usłyszała kroki za sobą. Obróciła się. Za jej plecami stała mała, urocza dziewczynka. Przytuliła się do Aniki mówiąc:
- Dzień dobry Siostrzyczko!
- Och, dzień dobry Marysiu. Nie spodziewałam się, że tak szybko wstaniesz. Ale jak już jesteś, to pomożesz mi przy jajecznicy!
- Pychotka! Twoja jest najlepsza - wykrzyknęła cicho mała Marysia starając się nie obudzić ojca.
Anika posadziła Marysię na blacie i zaczęły razem gotować.

***

Wszyscy razem jedli śniadanie w ogródku przed domem. Oczywiście bez rodziców, których nigdy nie było. Maks i Kuba niechętnie jedli jajecznicę, w końcu jedli ją trzy razy w tygodniu.
- Kiedy zjemy coś innego niż jajecznicę lub owsiankę - zapytał Kuba.
- Kuba, nie mamy środków na to, aby zjeść coś innego. Myślałam, że to rozumiesz. Obiecuję wam, że kiedyś będziemy jeść śniadania takie, jakie tylko chcecie. Obiecuję wam to! - Powiedziała z pewnością w głosie Anika.
- Siostrzyczko , ale mi wystarczy to, co mam, czuję się szczęśliwa... - powiedziała cichym głosem mała Marysia.
Kuba i Maks wpatrywali się w Marysię jak w kosmitkę.
- To Ci wystarczy - krzyknął Maks.
- Tak, w zupełności - odpowiedziała Marysia.
Maks spojrzał na nią z pogardą.
- Jak możesz nie marzyć o czymś lepszym! Ja chcę mieć wszystko, wszystko - krzyknął z determinacją Maks.
- Maks, rozumiem cię w zupełności. Zrozum, nasza sytuacja w życiu nie jest najlepsza, ale przynajmniej nie najgorsza. Jakoś żyjemy. Mamy co jeść, mamy dach nad głową, piękne widoki za oknem. Może nie jest najlepiej, może rodzice mogliby być inni... Ale pamiętaj, że to, co mamy, jest jedynym, co posiadamy. Powinieneś to docenić... - powiedziała.
Maks siedział cicho.
- Ja już dziękuję - powiedział Kuba i po chwili dodał - było pyszne, jak zawsze...
Marysia i Maks powiedzieli dokładnie to samo.
- No dobra, lećcie do pokoju. Zaraz idziemy na pole. Pamiętajcie, żeby zabrać zeszyty aby zapisywać napotkane rośliny!
-Dobrze - krzyknęli już z góry.

***

Wszyscy razem szli przez drogi wydeptane na porośniętej polanie.
- Ach... Jak ja kocham tutaj przebywać - powiedziała Anika.
- Ta... Codziennie to samo, może zrobimy coś innego? Mam tego dosyć!Jak będę dorosły, to będę bogatym szlachcicem - krzyknął Maks.
Anika siedziała już cicho, wiedząc że nie przemówi bratu do rozsądku.
- A ja lubię tutaj być. Lubię te pszczółki i te motylki! O, o! A kiedy pójdziemy na dojenie Pipi i Jadzi?! - powiedziała błagalnym głosem Marysia.
- Dzisiaj, przecież jest wtorek - odpowiedział Kuba.
- To dobrze bo już za nimi tęsknię!
Szli dalej zapisując nowo napotkane rośliny, owoce oraz zwierzęta. Wszystko, co zobaczyli na drodze. Pogoda sprzyjała, świeciło łagodne słońce. Całe rodzeństwo szło spokojnie. W końcu doszli do momentu w którym Marysię bolały nogi i musieli zawracać na chwilę odpoczynku. W drodze powrotnej wszystko wyglądało podobnie. Gdy doszli do furtki swojego domu, usłyszeli głosy. Weszli cicho do środka nie pokazując się nikomu. Stali za ścianą.
- Ty suko! Nie zajmujesz się w ogóle dziećmi! Ja sam sobie nie poradzę! Bachory są nie do wytrzymania. Ciesz się że mamy Anikę, bo Ty to nic nie umiesz! Jesteś Nikim - Krzyczał bez opanowania ojcjiec, który wytrzeźwiał. Nie był złym człowiekiem, po prostu alkohol oraz używki zwyciężyły nad jego życiem oraz problemami, których w ten sposób próbował się pozbyć. Kochał swoje dzieci, ale nie umiał im pomóc.
- Zamknij się już pijaku! Sam nie jesteś lepszy! Tylko chlejesz na tej kanapie od 10 lat! - krzyczała również głośno matka dzieci.
Po chwili wyszła z tym samym (jak zawsze) zwykłym i pustym wyrazem twarzy. Dzieci cicho wyszły do ogrodu zostawiając swojego ojca z kolejnymi wyrzutami sumienia.
- Chciałabym tatusiowi jakoś pomóc...- powiedziała cichutko Marysia.
- Ja też - dodał Kuba.
- I ja... - powiedział Maks.
- Wiem, że się martwicie o tatę, ale nie pomożemy mu, bardziej go dobijemy, będzie miał wyrzuty sumienia, że nie potrafi nas dobrze wychować - powiedziała stanowczo oraz elokwentnie Anika. Chodźmy już do krów. Pani Barbara na pewno się już martwi.

~Nadzieja Istnieje~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz