Wszystko byłoby takie idealne do czasu kiedy pojawił się czarny wilk. Pies, wilk, kreatura.
Remus żył całe dwanaście lat w przeświadczeniu, że jego najlepszy przyjaciel, obiekt jego westchnień i fascynacji zdradził ich drugiego przyjaciela. Co więcej radził sobie z tym... właściwie sobie nie radził. Cały ten czas nie mógł tego do siebie dopuścić nawet jeśli wiedział, że jest to prawda. Płakał nocami, zdzierał palce do krwi bijąc w ścianę każdego dnia, przecież go kochał.
Syriusz był dla niego ideałem, niedostępny, buntowniczy i pociągający jak cholera. Zawsze łaknął jego uwagi, chciał się przed nim popisać. Jako młody chłopak w szkole nawet gdy był przeciwko wybrykom huncwotów robił to. Będąc prefektem miał możliwości i oczywiście wszystkie, choć czasem ze strachem wykorzystał. Wszystko po to żeby po zajściu Łapa podszedł do niego z tą rozpiętą koszulą, błyskiem w oku i nieokrzesanych włosach i poklepał po ramieniu. Czasem byli sami, spotykali się wieczorami sam na sam i rozmawiali. Syriusz opowiadał o swoim życiu, a on słuchał. Czasem nawet zdarzało mu się zasnąć na ramieniu lumatyka. Wtedy na pewno nie spał, patrzył resztę nocy, czuwał, obserwował by przyjacielowi nic się nie stało.
"Dziękuję ci Lunatyku" te słowa odbijały się w jego głowie niemal każdego dnia. Czy Syriusz naprawdę mógł zrobić to Potterowi? Był młody, głupi, zabroczy i faktycznie czasem lubił napsocić, ale czy to naprawdę wystarczyło by dopuścić do czyjejś śmierci? Lupin nigdy by tego nie podejrzewał. Gdy dowiedział się o wszystkim nie było już możliwości porozmawiania z nim. Może jego szkliste oczy, zachrypnięty głos i strach w sercu przekonałby go do tego, że tego nie zrobił. Ale, że nie miał szansy tego od niego usłyszeć mógł jedynie wierzyć w to co mówił wyrok.
Winny.
Gdy wszystkiego się dowiedział zapadł się pod ziemie jego cały świat. Bo nawet jeśli Syriusz tego nie odwzajemniał to on go kochał. Czarne loki, atletyczną sylwetkę, szarmancki uśmiech i jego charyzmę. Był tak czarujący, tak pociągający i tak bardzo rozpalał Remusa, że ten nie potrafił się czasem opanować. Jednocześnie był opiekuńczy i troszczył się o niego gdy ten każdej pełni uciekał poza zamek. Gdy cierpiał i czuł jakby kości rozrywały mu skórę. On zawsze był.
Gdy zniknął problem tylko się spiętrzył. Bolało bardziej bo poza okropną informacją o tym, że Syriusz jest zdrajcą bolała go też świadomość, że go stracił. Jego ukochana gwiazda na niebie po prostu spadła. I miał nigdy go nie zobaczyć.Lunatyk więc uciekł. Przestał się pojawiać na spotkaniach, dwoje jego przyjaciół zmarło, a trzeci miał wiedzieć do końca życia kraty. Starał się stać kimś innym, zamieszkał zdala od miast, zaczął czytać i poświęcać się nauce. Dawno przecież nie musiał się uczyć, pieniądze pozwalały mu jednak nie robić nic i czymś musiał się zająć. Był jednak sam. Miał spokój, ciszę, puste wierzenie w to, że złe czasy nie wrócą, ale co z tego skoro zło śledziło go na każdym kroku. Miewał koszmary, budził się z krzykiem, zlany potem, a jednak nikt nie był obok by go uspokoić. I zazwyczaj wtedy już nie zasypiał. Gdy lata życia w takim stanie zaczęły go niszczyć musiał coś zmienić. Musiał ruszyć dalej.
Remus Lupin musiał więc zająć się czymś pożytecznym dla świata.Jedyne miejsce jakie mu zostało to Hogwart. Naprawdę pokładał nadzieje w tym, że miejsce z którym dzielił najlepsze lata swojego życia go naprawi. Nie wiedział jednak ile te wspomnienia mogą przynieść bólu. Chodził korytarzami niczym widmo widząc w nich niego samego sprzed kilkunastu lat. Gdy śmiał się, gdy bawił i kochał życie nawet jeśli nie wiedział jak ono naprawdę wygląda. Czuł się jakby chodził w zwolnionym tempie. Wszystko było dokładnie takie jak kiedyś, szedł i mógł niemal poczuć obecność Syriusza.
Łapa biegł spóźniony na lekcje w jego towarzystwie. Obaj głośno się śmiali, popychali łokciami i rzucali zgryźliwe uwagi. Remus patrzył na ten obrazek jak zaczarowany, przygnieciony gniewem, bezradnością i żalem. Widział jego miłość, dokładnie takiego jakiego zapamiętał. I siebie, w końcu wesołego. Dostrzegł we wzroku samego siebie to uczucie które całe lata tak bardzo nim dominowało. Patrzył na Blacka z miłością.
Nigdy nie liczył przecież na odwzajemnienie uczuć, wiedział, że są bezcelowe, niemożliwe do spełnienia i po prostu głupie. Kochał go, mógł z nim przebywać i to mu wystarczało. Na początku nawet myślał, że mu przejdzie, że to wina dorastania i fascynacji lepszym od niego przyjacielem.
Ale nie przeszło. I po tylu latach zrozumiał to wracając do Hogwartu.
Kochał też Harrego, widział w nim dawnego przyjaciela i chciał zrobić wszystko by chłopak był bezpieczny. Uczył go, prowadził, troszczył się jak o własnego syna bo w końcu mógł chociaż trochę udawać, że go ma. Nie miał już przecież rodziny. Chciał, ale wiedział, że nie może. Nie z tym co ma w głowie. Stwierdził bowiem odgórnie, że jego całe życie skazane jest na cierpienie.
Nie było dla niego miłości.
Syriusz uciekł. Wszyscy o tym mówili, mamy zbiega z Azkabanu, morderce, który poluje na Harrego. Remus był bombardowany tym z każdej strony. Morderca, poluje, czyha, zabić, złapać... Ale on nie chciał w to wierzyć. Czy naprawdę ten dobry chłopiec mógł kogoś skrzywdzić? On nie był taki. Chciał pomagać. Jasne, nabijał się czasem z Severusa, opuszczał zajęcia i płatał niewinne psikusy kolegom, ale jak mógłby chcieć zabić? I to Harrego?
I wtedy zjawił się czarny pies. Duży, o lśniącym futrze i dumnie postawionymi uszami. Wyglądał tak majestatycznie, tak pięknie i jednocześnie tak nikczemnie, że Remus nie miał wątpliwości. To musiał być on. Widział go tylko przez kilka sekund, schowanego między drzewami na granicy zakazanego lasu, patrzył na niego psimi oczami, Lupin chciał do niego biec, ale to spojrzenie go paraliżowało. Widział w nim całą przeszłość. I uciekł, tak po prostu. Wycofał się.
Gdy tamtej nocy zobaczył go leżącego na ziemi, w zniszczonych szmatach, chudego i brudnego miał ochotę zapłakać. Po jego zdrowym, pełnym życia i odważnym Syriuszu zostały jedynie oczy, one nigdy się nie zmieniają. Patrzył na niego tym samym wzrokiem co kiedyś, po dwunastu latach jego serce zaczęło naprawdę bić, czuł jakby tracił zmysły.
W końcu, nareszcie miał obok siebie wszystko czego potrzebował. Ale nie było na to czasu. Dostał jedynie sekundę w jego ramionach. Czuł jakby świat się zatrzymał, wtedy był pewny, że Łapa tego nie zrobił, nie mógł. Lupin był gotowy właśnie oddać za niego życie, kochał go tak bardzo, że nie obchodziło go nic innego na świecie. Czekał tyle lat... łzy utkwiły mu w oczach, chciał go mieć przy sobie, chciał mu nawet powiedzieć bo cholera, Black na to zasługuje.
Powinien wiedzieć.Tyle lat...
Potem wszystko potoczyło się tak szybko, Peter, szczur, Snape, Harry i pełnia...
I znowu go stracił w momencie, w którym przestał być sobą. Ostatnie co pamiętał to będący na skraju paniki Syriusz trzymający go w ramionach. I jego przenikliwy wzrok.Odszedł ze szkoły, wrócił do siebie, do miejsca w którym był tak samotny. Ale tym razem miał nie być sam. Czuł to, ufał mu, czekał.
I wtedy w jego drzwiach pojawił się czarny pies.
Wstawiam po raz drugi bo w sumie szkoda mi to wyrzucać do kosza, może ktoś przeczyta
CZYTASZ
Lupus nigrum ¤ Wolfstar
FanfictionLupin mimo wyroku na Syriusza nigdy nie przestał żywić do niego niezywykłych emocji. Gdy już myśli, że wszystko przybrało monotonny wyraz i takie życie go czeka przed jego domem zjawia się czarny pies. Może oznaczać to tylko jedno. Ale walka o spra...