I

103 6 10
                                    

Musiał przyznać przed samym sobą, że robota, nie ważne w jak negatywnym świetle ją z początku stawiał, a nawet stawia nieustannie — jeżeli robił ją machinalnie, a też myśli błądziły daleko stąd, dalej, niż sądził, iż mogłyby kiedykolwiek zabłądzić, to mogła być nawet  nazywana akceptowalną. Czasem jednak zdawał się pokładać w to za mało kreatywności. Jeszcze innym razem działy się rzeczy niespodziewane; sprawiały, że wszystko stawało się dłużące jakby jeszcze bardziej, więc i nudne, i monotonne. 

To był jeden z tych dni, w których wieczór — wraz z okalającym go ciemnym niebem — nadszedł wyjątkowo szybko. Nie było to niczym nowym. Gdyby się tylko przyjrzeć, można zobaczyć księżyc, księżyc ukryty za szarymi chmurami, które nieuchronnie zwiastowały burzę. Ten rodzaj pogody, za którym nie przepadał. Tak samo jak chłodne powietrze, wiatr, ten sam, który rozwalał parasole, zostawiając jedynie szkielet; szarpał za ubrania, kradł czapki z głów — i tym podobne. 

On posiadł tylko to pierwsze, więc może droga powrotna będzie wydawać mu się złudnie przyjemniejsza.

Pochłonięty pracą bez reszty, jakby musiało to być jedyną rzeczą, na którą musiał skupić całą swoją uwagę. Szybko, zdecydowanie był w tym wszystkim jakiś nieokreślony pośpiech; mógł przy tym dawać wrażenie zachowanie całkiem niechlujnego i bezmyślnego. Za takiego się też uważał, gdy robił to, co musiał w sposób perfekcyjny — o wiele dokładniej, niż mogło być to od niego kiedykolwiek wymagane. 

Nic, czym warto się było przejmować. Myślał więc, że był na ten moment kimś całkiem nieistotnym, pracując na swoim zmywaku. 

No, ale mycie naczyń w ostateczności jest czymś naprawdę mało skomplikowanym, myślał gorzko, rzucając swoje znudzone spojrzenie na resztę krzątających się pracowników. Może wykonywanie tylko tej jednej, stałej rzeczy, miało swoje plusy. Na ten moment nie potrafił ich wymienić. Na pewno to zrobi, gdy coś mu wpadnie do głowy. Musiał tylko myśleć intensywniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Może to będzie bardziej pomocne. 

Dłonie suche i zaczerwienione, przetarte i zniszczone od nadmiaru tanich detergentów, na które wcale nie chciał zwracać swojej uwagi. Sam zapach był drażliwym dla jego wrażliwego nosa, który na podobny zapach narażony musiał być przez wiele godzin dzień w dzień; woń, którą trudno było już wytrzymać. Nie za sprawą swojej odpychającej, cytrynowej nutki, a raczej tego, że miał go absolutnie dosyć po tak długim czasie. Zapach ładny. Też irytujący.

— Przestań — słyszał pomruki damskiego głosu za sobą. Wyjątkowo stanowczego.

Westchnął cicho, starając skupić swój wzrok na talerzach, jakby były w tym momencie jedynym, czym mógł całkowicie się poświęcić, zapominając o całej reszcie. Czy było jeszcze coś, co mógł umyć jeszcze raz, ponieważ za poprzednim razem nie udało mu się zmyć absolutnie wszystkiego, co zmyte musiało zostać? Szczerze wątpił. Delikatnie zdobione, nieokreślone wzory, które malowały się na białej powierzchni. Całkiem ładne i miłe w dotyku.

Nie, na pewno już skończył swoją pracę na dzisiaj. Ach.

— Mówię, że nie!

Złudzenie bądź otoczką, która się starał utrzymać. Zmarszczył brwi. Jego myśli, a raczej świadomość biegała gdzieś daleko za nim, gdy wzrok był skupiony przed siebie, gdy chciał jednocześnie widzieć i uniknąć. Ten rodzaj kłótni, od którego bolała głowa. Nie tylko zaangażowanych, ale i też biernych słuchaczy. Musiał należeć do jednych z nich.

Głowę miał spuszczoną, gdy wzrok jeździł na bok. Bezsensowne. Załatwcie to między sobą, myślał, nie każcie innym tego słuchać, jednocześnie ciągle starając się szeptać. Czy ten mężczyzna tutaj pracował? Nie widział go nigdy wcześniej. Ale wyraźnie czuł się jak u siebie, z językiem ciętym, jakby mógł sobie pozwolić na każde słowa wypowiedziane z jego ust. Przekleństwa? Hej, wystarczające do ocenienia sytuacji. Czy fakt, kto zaczął, był ważny? Szczerze wątpił.

Pogrzebany w bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz