Ah, jak ja nienawidzę kwiatów.
Zachowują się tak, jakby były najcudowniejsze na tym świecie.
Tworzą wokół siebie wielkie tłumy gapiów.
Tak narcystycznie wpatrzone w siebie nawzajem.
Są niby idealne.
Nie ma brzydkiego kwiatu.
Wszyscy widzą je tak, jakby to było piękno wcielone.
Symbol miłości?
Nie widzę tego.
Nie trawię ich sztucznej delikatności.
Są niszczące.
Pożądają światła.
Uwielbiam ciemność.
Wpisują w siebie wartość, której nie pojmuję.
Za co można aż tak kochać coś, co przemija.
Wystarczy jeden błąd, a obumierają.
W ich otoczeniu wszystko musi byś perfekcyjne.
Ma być tak puste, jak one same.
Tak zachłanne.
Może istotom takim jak ty, podobają się zasuszone płatki.
Może gustujesz w zatrzymanym czasie.
Gdy sucha postać zostaje na wieczność.
Wpatrujesz się w nich nie dbając o ich egzystencję.
Po prosu są.
Obumarłe, szkarłatne.
A ty nadal widzisz ich piękno.
Dlaczego nie potrafiłaś spojrzeć tak na mnie?
Dlaczego nie byłaś w stanie dojrzeć we mnie choć krztyny piękna.
Tego prawdziwego, delikatnego.
Nie możesz mi powiedzieć, że chcąc ciebie byłem zachłanny.
Zostałem sam w tym mizernym pomieszczeniu.
Przez otwarte okno wpada światło zachodzącego słońca.
Pomiędzy białymi ścianami hula wiatr.
Taki zimny.
Podobny do mojego ciała.
Białe ściany.
Tak, ta brudna biel, której nienawidzę.
Nienawidzę tak samo, jak tego czegoś po środku pokoju, co zakłóca tą udawaną harmonię.
Zapomniałem.
Siedzę po środku chaosu.
Obok Ciebie.
Mojej śliczności.
Nienawidzę tak bezczynnie patrzeć, gdy niszczę twoje oblicze mą ohydną krwią.
Twój blady odcień skóry.
Zabrudzony mym bólem.
Byłaś moja.
Zmusiłem Cię, by odejść.
Zostawiłaś po sobie tylko różę z zasuszonymi płatkami w kolorze porcelany.
Jedyną rzecz.
Przecież nie cierpię ani bieli, ani róż.
Biel jest brudna mimo wszystko.
Róże to egoistyczne kwiaty.
Ale porcelanową różą jesteś ty.
To ten mizerny kwiat na środku pokoju.
To w nim zgromadzone jest piękno tego świata.
Wiem, to dziwne.
Kocham coś, czego nienawidzę.
Niby.
Przecież nie jestem w stanie znienawidzić Ciebie.
Leżysz tu, na tej zimnej ziemi.
Wybacz, że nie miałem dla ciebie wazonu.
On, jak ty, przepadł.
Rozpadł się bo nie wytrzymał mojego towarzystwa.
Jego kawałki rozrzuciłem po tym wnętrzu.
Żeby dodać dramatyzmu.
Czyli tak bez celu.
Te kawałki czarnego szkła nic nie zmieniły.
Całą uwagę skupiasz na sobie, niby zmizerniała porcelanowa róża pośród kropli mojej krwi.
Jestem wdzięczny za te ciemne resztki wazonu.
Pomogły mojej zepsutej krwi wydostać się z mojego ciała.
Zgorzkniała ciecz przyozdabia brudne już ściany, podłogę.
Ciebie.
Do czasu czystą i idealną.
Teraz jesteś z częścią zniszczonego mnie.
Prócz delikatnej, bladej skóry, masz na sobie mą zepsutą krew.
Kochanie, dlaczego muszę być tu sam kierując moje myśli do wstrętnego kwiatu róży?
Dlaczego nadal widzę tu Ciebie?
Dlaczego ten kwiat nagle jako jedyny, stał się prawie idealny.
Zabrudzony mną.
Zniszczyłem Cię.
Przepraszam.
Dlaczego nie jestem w stanie wymazać Cię z mojego ciała i umysłu?
Odeszłaś ode mnie przecież dwa lata temu.
Pozostawiając po sobie porcelanową różę na kształt twej osoby.
~~~
hej!
już od dłuższego czasu miałam zacząć pracę nad historią związaną z tym czymś, ale przestałam.
samo to, co przed chwilą przeczytaliście, ma ponad rok.
próbuję zacząć tworzyć nie tylko dla siebie.
chociaż idzie mi marnie, postaram się opracować formę kontynuacji. może też to tak tu zostawię i zniknę. nic nie obiecuję, ale jak na razie macie. enjoy.à bientôt ;)
CZYTASZ
porcelain roses
Sonstigesnie mogę powiedzieć, że się bałem. brakuje słów. brakuje czasu, kwiatów i ludzi. brakuje.