Booky pov.
Mogłabyś namalować dla mnie łąkę?
To były ostatnie słowa, które udało mi się zapamiętać. Choć mogłyby wydawać się bez sensu, wywołały uśmiech na mojej mizernej twarzy. Siedziałam na fotelu, trzymając w ręce fotografię, przedstawiającą naszą dwójkę. Dwie dziewczyny, które szczerzyły się w stronę aparatu. Jedna jednak trochę inna, niżeli druga.
Poznajcie historię Valerine Dawilson- anioła w ludzkim ciele.
_________________________
Wszystko zaczęło się rok temu. Byłyśmy razem w wesołym miasteczku, by odrobinę rozerwać się przed następnym dniem w szkole. Korzystałyśmy z wielu atrakcji. Naszą ulubioną była karuzela. Prócz nas było tam wiele innych osób. Bawiłyśmy się, jak nigdy, czując w sobie dusze dziecka. W rzeczywistości za pare miesięcy czekała nas matura. Patrzyłam na Valerine, której uśmiech formował się od ucha do ucha.
Stwierdziłam wówczas, że cholernie mi zależy na tej młodej duszyczce. Jej oczy cały czas miały w sobie ten tajemniczy blask. Kolor, jakim były ubarwione dla wielu byłby zagadką. Niektórzy uważali, że to głęboka szarość w połączeniu z błękitem, inni, że fiolet z domieszką białego. Ja byłam zdania, iż są one nieodgadnione. Kiedy dziewczyna miała dobry humor, stawały się jasne i przejrzyste. Podczas, gdy jej nastrój ulegał zmianie, zamiast blasku pojawiał się mat.
Opuściłyśmy miejsce rozrywki, około północy, kierując się do swoich domów. Pogoda była przyjemna- lekki wiaterek pomieszany z chłodem. Popatrzyłam w górę, dostrzegając pełno gwiazd. Oświetlały okolicę, dodając jej uroku. Drzewa kołysały się wolno w tańcu, a księżyc przypominał nocne słońce.
Przy centrum, nasze drogi rozdzieliły się. Dalszą trasę pokonałyśmy bez wzajemnej obecności. Dotarłam pod drzwi mieszkania moich rodziców, starając się ich nie obudzić. Na palcach pognałam do pokoju, potykając się o leżącą piłkę. Należała ona do mojego rudego kota, który spał przy moich drzwiach.
Po doprowadzeniu się do ładu, odpłynęłam do krainy snów, w której spędziłam następne sześć godzin. Obudził mnie czyiś krzyk, przypominający głęboki lament.
Przetarłam leniwie oczy, rozglądając się wokół. Chwilę później do mojego pokoju wparowała Pani Dawilson. Pytała, czy nie ma u mnie Valerine. Kiedy usłyszała przeczącą odpowiedz, usiadła na fotelu łapiąc się za głowę. Zaczęłam się martwić. Miałam nadzieje, ze brunetka wróciła wczoraj cała i zdrowa. Znów jednak byłam omylna. Sięgnęłam po telefon, próbując się do niej dodzwonić, jednak nadaremno. Cały czas włączała się poczta głosowa.
Razem z rodzicami osiemnastolatki, pojechaliśmy na teren wesołego miasteczka. Pan Filon wysiadł z auta, trzaskając drzwiami. Obeszliśmy okolicę lecz po dziewczynie nie było śladu. Przykucnęłam przy pobliskim słupie, wplątując dłonie we włosy. Zaczęłam się zastanawiać, co mogło się z nią stać. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy.
Późnym wieczorem dostałam telefon. Po drugiej stronie odezwała się mama Valerine. Wytłumaczyła, że ktoś znalazł brunetkę, leżącą obok sklepu spożywczego. Nieznajomy zadzwonił po pogotowie, które przewiozło młodą Dawilson do miejscowego szpitala. Osiemnastolatce nie stało się nic złego.
Trwały badania, które miały wskazać, co było powodem zasłabnięcia. Zapewniałam Val, że na pewno będzie wszystko dobrze. Próbowałam dać jej wsparcie, którego tak potrzebowała. Po około dwudziestu minutach do sali wszedł lekarz, trzymając w dłoni dokumenty. Wyniki wyszły odpowiednio, przez co twarz dziewczyny rozpromieniła się. Ja również poczułam ulgę. Cieszyłyśmy się, jak głupie, dziękując Bogu, za tak pozytywną wiadomość.
YOU ARE READING
Tam umarła nadzieja
Teen FictionKsiążka, w której życie rywalizuje z rosnącą w siłę śmiercią... Praca bierze udział w konkursie ,,Rzut piórem 2020" Akalixxx(c)