Rozdział 1

9 0 0
                                    

Paryż, wiosna

Istotą tłumu jest jego nieuchwytność. Feeria barw zlewa się w migoczący, przyprawiający o ból głowy, ruchomy obraz. Zanika w nim świadomość własnej odrębności, uczucia i myśli wszystkich jednostek mają tylko jeden kierunek. Powstaje jakby zbiorowa dusza, chociaż jej istnienie jest bardzo krótkie. Ludzie płyną, a zapach ich perfum ciągnie się niczym ogon, by połączyć się z kolejnymi aromatycznymi nutami miasta,  takimi jak benzyna czy skoszona trawa, tworząc iście odrażająca mieszankę. W tłumie nie ma żadnej stałej, oprócz ruchu. To on napędza całą maszynerie tego zjawiska i nadaje rytm miastom, tętniącym życiem właśnie dzięki tłumom. Jednak od czasu do czasu można natknąć się na osobę, która nie należy to tej bezkształtnej masy ludzkiej. Wybija się swoją indywidualnością, której nawet nie musi prezentować z egzaltacją. Nastaje to jednak tylko, jeśli nie da porwać się trybikom psychologii tłumu. Pozostanie jednostką bez przynależności.

On był właśnie taki.

Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie wiedziałam jaką drogę przybierze przeznaczenie, które nas połączyło. Wtedy w ogóle nie wierzyłam w istnienie takiego zjawiska, nie wierzyłam, ze istnieje siła inna niż przypadek losu, że nasze decyzje zawsze zaprowadzą nas do tego, co od początku było nam pisane.

Tego dnia pisałam swoją pierwszą książkę, niezbyt dobrą, co już wtedy wiedziałam, usilnie próbując nadać sens temu, co tworzyłam tak bezdusznie. Po prostu pisałam słowa, zdania i rozdziały w zmęczonym zeszycie, zalanym kawą i śmierdzącym papierosami. W paryskiej kafejce, w której od miesiąca grano tylko jedną płytę Edith Piaf, spędzałam całe dnie, licząc na natchnienie, które miasto artystów miało mi zapewnić. Nic jednak nie jest w stanie zastąpić talentu, którego mi ewidentnie było brak. Przerzucałam kartki zeszytu na wypadek, gdyby do głowy wpadł mi jakiś pomysł na naprawę zapisanego bełkotu, gdy z zamysłu wyrwał mnie jakiś dziwny, zewnętrzny impuls. Podniosłam wtedy wzrok i moim oczom ukazał się osobliwy jegomość w szerokiej białej koszulce i jeszcze szerszych beżowych spodniach. Przemierzał turystyczną uliczkę z tak głębokim zamyśleniem wypisanym na twarzy, ze w ogóle nie zauważał otaczającej go rzeczywistości. Ktoś spiesząc się potrącił go w ramie, jakaś grupka młodych dziewcząt zmierzyła go jednoznacznym spojrzeniem, a starsza kobieta popatrzyła z pewną odrazą na jego azjatyckie rysy. Ale nawet to nie było w stanie wytrącić go ze stanu w jakim się znajdował. Nie reagował na otaczających go ludzi, jedynie chłonął widoki, zapachy i dźwięki miasta, jakby tylko ono się liczyło. Był jednym z tych ludzi zakochanych w Paryżu, co zawsze widać od pierwszego rzutu oka. Ja nienawidziłam tego miasta każdą komórką swojego ciała. Natchnięta kolejnym impulsem podniosłam się ze swojego stolika i nie zważając na kelnera, domagającego się zapłaty za obrzydliwą kawę, serwowaną w tym turystycznym przybytku, pobiegłam za oddalającym się turystą. Zostawiłam za sobą wszystkie swoje rzeczy, portfel, telefon, niedokończoną książkę. W tym momencie ściganie obcego mężczyzny wydawało mi się ważniejsze od całego mojego dobytku. Przeciskałam się zatłoczoną ulicą aż w końcu spostrzegłam go przed sobą. Szedł tak niewzruszony, nieświadomy mojej gonitwy.

- Przepraszam! - krzyknęłam po angielsku
Nie doczekałam się żadnej reakcji wiec powtórzyłam zawołanie, tym razem głośniej, lecz i ono nie przyniosło skutku. Zdesperowana podbiegłam do tego obcego mężczyzny, o którym nic nie wiedziałam, i lekko poklepałam go w ramię. Gdy zdziwiony odwrócił głowę zaniemówiłam. 

Był piękny.

Zdecydowanie był to najpiękniejszy mężczyzna jakiego w życiu widziałam. Karmelową skórę twarzy zdobiły duże, migdałowe oczy i wysoki nos, lekko rozchylone usta wyglądały niczym wyrzeźbione dłutem antycznych mistrzów. Na wysokie czoło spływały falami lekko przydługie, błyszczące, hebanowe włosy.  Wyglądał jak znajome dzieło sztuki.

- Przepraszam, czy my się przypadkiem nie znamy? - zapytałam niepewnie
- Proszę? - zapytał zdziwiony przyzwoitą angielszczyzną
- Może to tylko takie wrażenie, wydaje mi się, ze skądś znam Twoją twarz.
- Nie, jestem pewny, ze nigdy się nie spotkaliśmy - odpowiedział chłodno, a jego uważne oczy badały moją twarz.
- Ach, tak, możliwe - wydukałam zawstydzona - w takim razie przepraszam za pomyłkę.

Nie czekając na jego odpowiedz odwróciłam się i odeszłam, pragnąc przerwać tę niezręczną sytuację. Może była to marginalna sprawa, miałam przecież tyle na głowie, sprawa całkowicie niewarta przejmowania się nią. Niestety i tak czułam zawód.

- Nazywam się Kim Taehyung - usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się gwałtownie. Mężczyzna stał lekko uśmiechnięty i patrzył się na mnie, zupełnie niepodobny do chłodnej rzeźby, z która rozmawiałam jeszcze chwile temu.

- Lana Gardner - przedstawiłam się, a zawadiacki uśmieszek zaczął błąkać  się po mojej twarzy. 

Pozwalając sobie na teatralność, wycofałam się, wciąż odwrócona w jego stronę i stopniowo znikałam mu z oczu.
Gdy i jego pochłonął tłum wróciłam do stolika, przeprosiłam kelnera, zapłaciłam za kawę i spakowałam swoje rzeczy, które cudem nie zostały skradzione. W drodze do mieszkania nie mogłam przestać naiwnie marzyć o kolejnym przypadkowym spotkaniu. Obraz Kima Taehyunga już wtedy zaczął utrwalać się w mojej pamięci, nie wiedziałam tylko, ze już nigdy się go nie pozbędę.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 20, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

black is the color of my true love's hair // Kim Taehyung Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz