Przemierzając kolejne kroki pokrytego w ciemności wymieszanej z ciszą korytarza jestem w stanie usłyszeć marne bicie mojego serca, które coraz wolniej wykonuje swoje czynności życiowe. Nie będąc do końca świadoma, którymi jeszcze zmysłami mogłabym się w tym momencie posłużyć ze względu na otaczającą mnie wokół pochłaniającą barwę czerni, która wspólnie z ciszą kaleczy każdy mój oddech. Teoretycznie jest na tyle ostra, iż przebicie mojego ciała, byłoby jak kiwnięcie głową.
I tak, od wieczności, którą w tym momencie odczuwam- a zapewnie trwa to jedynie kilka chwil, próbuję wydostać się z tego kołowrotka bez jak najmniejszej pomocy. Modliłam się do Boga, lecz i on odwrócił swą zbawienną głowę od mojej zbłąkanej duszy, kołysającej się pomiędzy otchłaniami nieodkrytych emocji. Cały czas moja lewa noga podążała krzywo tuż za balansującą prawą, która skupiała się na jak największym krokiem w przód.
Nie miałam już chociażby krzty siły na kolejne kroki, które w zasadzie prowadziły by donikąd. Delikatnie ułożyłam się na podłożu znajdującym się pod moimi nagimi stopami, pozwalając na całkowite pochłonięcie ze strony otaczającego mnie mroku, który pomimo wszystkiego nie ukazywał nawet mojej zakrwawionej cierpieniem dłoni.I tak oddając się w jej chłodne ramiona, wciąż czułam ciepło bijące spod moich marnych kończyn. Serce zaś biło za mocno i za głośno, dając jasne znaki , że wciąż żyję.
Gdyby jednak przyszło mi opisać to uczucie, które obecnie towarzyszy mojej osobie ,nie byłabym w stanie powiedzieć żadnego. Na takie uczucia nie ma nawet opisu, ponieważ nawet gdybyś próbował, to powiedzenie o tym zniszczyłoby wszystko. Wszystko, nad czym tak cholernie pracowałeś jako człowiek- a być może jego wrak?Leżąc obnażona pośród mroku wciąż odczuwałam mnóstwo bodźców, które w pewien sposób nie dawały ukojenia dla mej spragnionej światła duszy, jeszcze bardziej popadając w ciernistą czerń.
To tak, jakby właśnie ktoś odebrał ci głos , a ty nieustannie próbujesz krzyczeć. Oprócz krzyku próbujesz pokazać cokolwiek na swojej twarzy, lecz minimalne sięgnięcie kącikami ust już powodują u ciebie nadmierne zmęczenie i ból, o którym nigdy nie pomyślałbyś w najgorszych snach. Ten stan jest na tyle osłabiający a zarazem uzależniający, że o powstaniu z popiołów, w które się obróciłeś jest jak poczucie oddechu śmierci na swojej twarzy.
Z trudem pomogłam i tak ociężałym już powiekom upaść podobnie jak mojej duszy, która nawet nie wykazywała inicjatywy ku przestrodze ocalenia. Te chwile mogłabym opisać jako jedne z najcięższych chwil w moim całym dwudziestoletnim życiu, cały czas nadaremnie próbując wydostać się z własnej głowy by choć na chwilę zasmakować ukojenia , który stanowiłby kolejny plasterek dla mojego rozszarpanego wnętrza, pozostawionego bez pomocy.
Nigdy w życiu się nie topiłam, lecz gdybym miała opisać to uczucie, które obecnie niszczy bolesną ciszą moje ciało, mogłabym bez problemu wstawić to na definicję tonięcia.
Ta chwila, kiedy z refleksją pływasz , korzystając z pięknej pogody i bawiących się wokół ludzi- łapiesz skurcz. Zanim się zorientujesz , twoje kończyny są na tyle ciężkie , a to miejsce na tyle obolałe, że równie dobrze ktoś mógłby cię wciągnąć.
Jak tylko potrafisz próbujesz krzyczeć, wyrażając swoją panikę jak tylko uczono nas od dziecka, lecz nic nie słychać przez wodę, którą połykasz jak gorzkie łzy litrami. Gdy to nie pomaga dodajesz ręce, które błogo wyrzucasz wraz z zimną wodą na innych, lecz ci jedynie odsuwają się od ciebie aby tylko nie zamoczyć innych partii ciała niż mieli zamiar, patrząc na ciebie jak na trędowatego. Podobnie jest z miłością, nieprawdaż? Ilekroć wywołujemy i przeklinamy wszystko i na całość prosząc o czułe zatopienie gramu ciepłego uczucia w naszych sercach, pomimo naszego zmarzłego na amen narządu, który jedynie cicho pompuje krew utrzymując nas wciąż przy życiu... Te osoby odchodzą.
Ludzie odchodzą gdy widzą ten lód, mimo że mogli nam pomóc. Mogli nas uratować. Mogli go roztopić. Zostawiają cie na pewną śmierć , a ty zamiast ratować siebie chcesz błagać o powrót ich spojrzeń.
Czy to nie irracjonalne?
••••••
-Te leki musi Pani brać przynajmniej trzy razy w tygodniu. Najlepiej by było pięć, lecz minimalna dawka i tak powinna pomagać..- starsza kobieta w czerwonych jak wiśnie włosach dodawała raz po raz te same uwagi dotyczące grafiku przyjmowania nowych leków.-Pani Florence, tylko proszę nie zapominać. To naprawdę może pomóc.- westchnęła lekko unosząc swoje naciągnięte kąciki ust jak najbardziej tylko mogła.
Jej oczy były takie matczyne - wyrażające miłość i troskę a zarazem ogromną obawę przed następującymi wydarzeniami, na które nie miała wpływu. Nikt nie miał.
CZYTASZ
Pozornie
Short StorySiedem głównych postaci, które same do końca nie wiedzą, co dzieje się w ich życiu. Pewnego dnia spotykając jedno za drugim we własnym scenariuszu, zauważają jak ich różnorodność ma ze sobą wiele wspólnego, jednocześnie poznają nieodkryte emocje, n...