Koniec podróży

256 28 39
                                    

Z lekką torbą na plecach, przechadzałem się rozświetlonymi ulicami Yorknew. Miasto tętniło życiem, pełnym wesołych ludzi, którzy na każdym kroku tańczyli, jedli, grali, bawili się. Zupełnie, jakby dzisiejsza noc specjalnie dla nich miała trwać w nieskończoność, nigdy się nie kończąc. Wśród tego tłumu ludzi, starałem się wyszukać znaku z nazwą ulicy, której poszukiwałem od kilkunastu minut.

Widząc znak, poczułem lekkie ukłucie nadziei, którego nie odczuwałem od dłuższego czasu. Ruszyłem w stronę kamienistej drogi, mijając wiele dobrze znanych mi domów i straganów, przeszywając mnie na wskroś falą wspomnień. Kawiarnia internetowa, w której dowiedzieliśmy się o podziemnej aukcji, na której sprzedawane było Greed Island. Miejsce, w którym stało nasze stoisko z siłowaniem się na rękę, aby zdobyć pieniądze. Ulice miasta, po których goniliśmy Trupę Fantomu. Wszystkie te chwile rozeszły się po moim ciele, powodując dreszcze na schłodzonym karku.

Zmęczony podróżą ciasnym pociągiem postanowiłem wpierw znaleźć miejsce, w którym mógłbym odbyć krótką drzemkę i opatrzyć świeżo zdobytą ranę. Zaszedłem do obskurnego, wyniszczonego przez czas i zaniedbanie motelu, gdzie łapiąc w ręce kluczyki, wspiąłem się po skrzypiących schodach do mojego tymczasowego pokoju.

Było to niewielkie lokum umieszczone niemal w centrum miasta. Duże łóżko z pobrudzoną szarą pościelą, dawno niemyte okna z podziurawionymi od moli firanami, mrugająca żarówka oraz niewielkie lustro z pęknięciem w lewym górnym rogu. Podejrzana wydaje się również szkarłatna plama na jednej ze ścian, lecz postanowiłem ją zignorować. W końcu nie raz mieszkałem w o wiele gorszych warunkach.

Nie obchodzi mnie to.

Przeskanowałem miejsce wzrokiem, po czym rzucając torbę w przypadkowe, wolne miejsce na podłodze, skierowałem się do malutkiej łazienki. Zdjąłem z siebie granatowy golf i rzuciłem go w róg pomieszczenia, szybko łapiąc za ręcznik. Namoczyłem go lodowatą wodą, by czym prędzej przyłożyć go do długiej szramy rozcinającej mi pierś. Po wykonaniu czynności wydałem z siebie cichy, zdławiony jęk bólu. Widocznie niebezpieczeństwa nieustająco czają się na mnie na każdym możliwym kroku.

To kara za to, że go opuściłem.

Po przemyciu rany i obwinięciu klatki piersiowej bandażem, wyszedłem z łazienki i nie zważając na zapalone światło, rzuciłem się na łóżko w celu zaśnięcia. Niestety, dręczące mnie przed snem myśli oraz koszmary, już od wielu lat skazały mnie na bezsenność.

To kara za to, że go opuściłem.

Zmieniłem pozycję na wpółleżącą i spojrzałem na pojedynczą, mrugającą żarówkę zwisającą z sufitu, która nieco bujała się w rytm basów puszczanych z pokoju nade mną. Głupie dzieciaki... Mogłyby znaleźć sobie jakąś pracę. Przynajmniej czymś by się zajęły, a nie tylko imprezowały. Zamknąłem oczy, by oddać się rozmyślaniom.

Chociaż, nie warto oceniać tak bezpodstawnie, w końcu nawet ich nie widziałem. Właściwie podobnie było na egzaminie na łowcę względem mnie. Skoro byłem zaledwie jedenastoletnim chłopcem, wszyscy myśleli, że jestem łatwym do pokonania przeciwnikiem. Stare, dobre czasy..., które nigdy nie powrócą.

- Chyba, że uda mi się go odnaleźć - szepnąłem.

W końcu poddałem się. Złapałem za golf i mój beżowy płaszcz, które ubrałem na siebie, by następnie trzaskając drzwiami wydostać się z budynku. Wyszedłem na chłodne, zimowe powietrze, a z moich ust zaczęła wydobywać się para. Począłem szybkim krokiem iść w stronę speluny, którą mijałem w drodze do motelu. Czuję, że potrzebne jest mi w tej chwili zasmakować nieco alkoholu. Szczególnie burbon'u, którego przyszło mi zasmakować na poszukiwaniach w Kakin.

Fifteen years later || Killua Zoldyck - one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz