Nie Zwiędnie.

199 30 10
                                    

13 maja 1985 roku odbył się kolejny lot badawczy na księżyc, w którym z jakiegoś powodu udział postanowił wziąść 64-letni wówczas Joseph Joestar. Nie powiedział wcześniej o przedsięwzięciu nikomu ze swojej rodziny, pomimo że planował to od bardzo dawna, wziął też w międzyczasie wszytkie potrzebne kursy i papiery.

Musiało mu na tym bardzo zależeć.

Owego dnia w drodze do stacji, z której miał wylecieć około dwudziestu razy zdążył sprawdzić, czy nie zapomniał wziąść powodu, dla którego chciał tam się udać.

Nie zapomniał.
Ale wolał się upewnić.

Wszyscy w jednostce dowodzącej projektem w głębi duszy bardzo się niepokoili, by pozwolić tak ciut ekscentrycznemu człowiekowi wzbić się w powietrze, jednak ostatecznie nikt nie pisnął o tym ani jednego negatywnego słówka.

Tak więc, bez przeszkód pozwolono mu wylecieć. Gdy tylko wbił się w powietrze, z początku wszystko szło tak, jak było to zaplanowane, jednak w pewnym momencie - gdy tylko znalazł się poza stratosferą pojazd kosmiczny, w którym się znajdował zaczął się psuć, przez co astronomi z bazy zaczęli zalecać mężczyźnie jak najszybsze udanie się do kapsuły ratunkowej, żeby mógł wrócić bezpiecznie na ziemię. Gdy odmówił, wszyscy na Ziemii dowiedziawszy się o tym zaczęli brać go za szaleńca i tym razem już nawet o tym mówić głośno. Wyszedł na zewnątrz statku, i przekierował go w stronę księżyca, za pomocą odrobiny hamonu. Gdy udało mu się wylądować na upragnionym srebrnym globie z tak szybką prędkością, że jego rakieta była już prawie zupełnie niezdatna do użytku, wyjął jedną, w jego oczach najpiękniejszą, jaką widział roślinę.

Był to słonecznik. Zasadził go tam, i zabronił mu jednej rzeczy: zwiędnąć.

Po powrocie, gdy media zaczęły interesować się tą sprawą, Joseph odpowiadał tylko krótko: "obietnica", po czym zaczynał patrzeć się w górę ze szczerym uśmiechem na ustach.

***

- Tam jest wielka niedźwiedzica, jak możesz jej nie widzieć, Joseph? Sama nazwa mówi, że jest wielka, a więc i widoczna, ułomie.

- Ej, Ceasar-chan, weźmy kiedyś zasadźmy jednego ze słoneczników, tych, co tutaj rosną gdzieś tam, poza naszą planetą... - wskazał palcem na księżyc w pełni, zupełnie ignorując tym samym poprzednią wypowiedź przyjaciela.

- Mamma mia, twoja głupota czasami nie zna granic. Zwiędłby szybko, a to najgorsze co można tak wybornemu kwiatu zrobić. A ty, chciałbyś być zasadzony przez jakiegoś głupkowatego człowieka na kompletnym odludziu, w absolutnej samotności, skazany na pewną śmierć? - zapytał blondyn.

- To nie tak - zaczął kontrargumentować ciemnowłosy - Na księżycu nigdy nie będziesz musiał czuć się samotny, przecież jesteś otoczony przez tyle gwiazd, normalnie darmowe Hollywood! - wykrzyknął zachwycony - poza tym nie zwiędnie. Damy mu jakieś drogocenne świecidełka, żeby go przekupić, to nawet nie pomyśli o umieraniu.

Ceasar zaśmiał się.

- Skoro tak, to przyrzeknijmy sobie: kiedyś, razem zasadzimy najpiękniejszego słonecznika na terenie księżyca, w najpiękniejszym miejscu, najpiękniejszego dnia. Stoi?

Odpowiedział energicznym przytaknięciem i promiennym uśmiechem.

***

Słonecznik na księżycu nigdy nie zdołał zwiędnąć. Dwukolorowa wstążka, która została mu podarowana musiała najwyraźniej przypaść mu do gustu.

Najpiękniejszy kwiat, zasadzony w najpiękniejszy dzień, pochodzący z najpiękniejszego pola,

pełnego wspomnień oraz łez.

Zasadzili go razem.
Pomimo, że z perspektywy osoby trzeciej stanowiło to samotne przedsięwzięcie, oboje wiedzieli, że nie są sami.

Po prostu nie mogli porozmawiać, chociaż na orbicie mocno czuli swoją wzajemną obecność.

słonecznik serca nocy ¡ caejose one-shot Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz