Prolog

71 3 1
                                    

Pochmurne niebo stawało się coraz bardziej szare, a lampy uliczne delikatnie zaczynały pobłyskiwać nad skromnymi alejkami Orion City. Przemoczone buty Jayce'a Forrestera właśnie kroczyły w dół Highpoint Alley, gdzie codziennie o czwartej stawiał się ze swoją lekko niedogoloną twarzą na poranny dyżur. Jak zwykle dotarł jakieś dziesięć minut przed czasem, które tradycyjnie wykorzystał na zaczerpnięcie caffe latte z automatu, który jak zwykle się zaciął. Po rutynowej czynności okładania automatu trzy razy z półobrotu piętą w przełyk Jayce mógł spokojnie spożyć swoją poranną kawę. Idąc korytarzem, w którym od niepamiętnych czasów lampa miga tym samym, denerwującym światłem, Jayce wpadł na Saillinę Arestor. Wysoka dziewczyna o kruczoczarnych włosach z rudymi końcówkami, z dość pokaźnym biustem ubrana była w elegancki,rozpięty, szkarłatny  żakiet, pod którym skrywała się idealnie wyprasowana biała bluzka. Czarne spodnie perfekcyjnie układały się na jej zgrabnych nogach, a jej stopy jak zwykle męczyły się w bordowych szpilach. Włosy jej, choć potargane, ujęte były w artystyczny nieład, który mimowolnie jej wychodził. Opuchnięte oczy sugerowały kolejną zarwaną nockę przez jej małe szkraby. Podczas zderzenia kawa wylądowała na kurtce Jayce'a, który to z ewidentnego niedospania zapomniał ją zdjąć. Być może na szczęście, gdyż nie ubrudził dzięki temu swojej idealnie wyprasowanej koszuli z niejednokrotnie wykrochmalonym kołnierzem. Minęli się niemalże bez słowa, obydwoje będąc na skraju wykończenia zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Jayce przetarł plamę po kawie i odwiesiwszy uprzednio kurtkę, udał się do łazienki, by odrobiną chłodnej wody z kranu przemyć przemęczoną twarz. Spojrzał w lustro i ujrzał tego samego bruneta o pucułowatej twarzy, którego widuje każdego poranka. Jego granatowa marynarka bezbłędnie komponowała się z białą koszulą, którą dodatkowo zdobił niebieski krawat. Czarny pas ze złotą klamrą, na której figurowały dwa skrzyżowane kolty, przytrzymywał czarne spodnie ze stretchem, które opinały mu łydki i uda do tego stopnia, że samoczynnie jego blade kostki ulegały odkryciu. Ich blask jednak był niczym w porównaniu do błyszczących się lakierowanych mokasynów. Jego delikatnie zaokrąglona sylwetka nie przeszkadzała mu w funkcjonowaniu. Do otyłości było mu daleko, o czym świadczył fakt, iż mógł się schylić nie przyczyniając się do napadów astmy. Strzeliwszy sobie oczko do lusterka, Jayce w końcu mógł wrócić do świata żywych. Wychodząc z łazienki ujrzał jak biuro budzi się do życia. Wchodząc do sali głównej spostrzegł pracującego już zapewne od trzeciej dziesięć Jamesa Scotta, który miał w zwyczaju być nad wyraz nadgorliwym. Jak co dzień tonął w papierkowej robocie, taki już los sekretarza szefa. Wszystkie sprawy księgowości, zgłoszenia i papierologia były pod jego jurysdykcją. Najprawdopodobniej żadna kartka papieru nie weszła, ani nie wyszła z biura bez jego wiedzy. W biurze mówią na niego "oko Saurona" - gdyż jest niezwykle spostrzegawczy i widzi wszystko, co się dookoła niego dzieje. Na jego ramieniu figuruje nawet wytatuowane wyłupiaste oko rodem z powieści Tolkiena. Z charakteru był to człowiek bardzo pogodny, pracowity i co ważne - cierpliwy, a w jego zawodzie to bardzo istotna cecha. Z naturalnym uśmiechem Jayce powitał Jamesa i udał się w głąb sali. Mijając gabinet szefa usłyszał głośne walenie w stół i krzyki - Jake, to już trzeci komisariat! Nie chce mi się wierzyć, że po raz kolejny dowódca okazał się strasznym gburem i dlatego Cię wylali! Ubłagałem komendanta, by nie wpakował cię do mamra, ale w zamian będę musiał Cię niańczyć dwadzieścia cztery na siedem w moim biurze! Co Ty myślisz, że...- w tym momencie Jayce stwierdził, że lepiej nie drążyć, nie wnikać, udając, iż nie słyszał ani słowa i obojętnie przejść dalej, szczególnie, iż James patrzy...

Na końcu sali znajdowało się rozwidlenie - jedna odnoga prowadziła do sekcji analitycznej, druga do dochodzeniówki. Szybko obierając drogę na prawo Jayce trafił do sektora, w którym od dobrych paru lat przyszło mu pracować. Na lewo gabinet Sai, na prawo gabinety detektywów, na wprost sala obrad. Zwykle o tej porze gawędził z Saią o jej dzieciakach, starając się ją wesprzeć w trudnych chwilach. Od dobrych kilku miesięcy jest rozwódką, a jej ex-facetowi ani przez myśl nie przeszło uiścić na rzecz dzieci zasądzone alimenty. Choć w korytarzu spotkał pannę Arestor wyzutą z emocji, wiedział, iż jest to prawdziwy wulkan energii. Pełniła ona funkcję psychoanalityka i profilerki w biurze. Jej zadanie polegało na gromadzeniu i przetwarzaniu danych do profilu psychologicznego rzezimieszków, analizy ich M.O. (modus operandi - sposób działania)... a także wykorzystywaniu wiedzy psychologicznej do dręczenia kolegów. Tej kobiety lepiej było nie denerwować, gdyż zawsze jest w stanie znaleźć w człowieku coś, co może wykorzystać jako szpilę w najmniej oczekiwanym momencie. Tym razem jednak Saia była wykończona, co nie umniejszało jej podzielności uwagi, na którą niezwykle trzeba było uważać, nawet pomimo jej zmęczenia. Jayce musiał zadowolić się konwersacją z pozostałymi detektywami.  Nie należeli oni wcale do złych ludzi, po prostu niekoniecznie tolerował ich metody. Shade Strider - były komandos, obecnie stróż prawa, działający na jego pograniczu. Niejednokrotnie łamał zakazy i przepisy, by złapać najgorsze kanalie tego miasta. Jayce był wielce zdziwiony, że Komisarz Hood nie wywalił go na zbity pysk wieki temu. Nie da się ukryć, że Shade był skuteczny, jednak niejednokrotnie pozostawiał świadków i zbrodniarzy z połamanymi kończynami lub krwawiących od postrzału. Niejednokrotnie włamywał się do różnych miejsc i wymuszał zeznania oraz często doprowadzał do unieważnienia dowodów. Przez jego nieortodoksyjne działania biuro miało problemy z prawem, choć dzięki niezawodnej pomocy Erica Blythe'a - prokuratora okręgowego i elokwencji naszego szefa - Lucasa Hooda, wszystko jakoś się trzymało kupy. Tego dnia ubrany był jak zwykle w swój brązowy trenchcoat z wysokim kołnierzem i wyciągał z jego kieszeni swoje słynne papierosy, którymi dymił na cały gabinet (w końcu palarnia jest tak daleko). Wysportowany i wysoki, czarnowłosy mężczyzna najwidoczniej był po jakiejś długiej akcji, gdyż jego zarost pozostawiał wiele do rzeczenia. Jego szare oczy i martwe spojrzenie uniemożliwiały odczytanie jego myśli, a skrzywiony wyraz twarzy potrafił zmylić nawet najlepszego detektywa. Był to król szarad i jednocześnie lawirujący na cienkiej granicy prawa indywidualista. Jego wiernym podwładnym był świeżak z Akademii - choć nie wolno było go lekceważyć. Zagreus Asfodel był znanym mistrzem sztuk walki i królem kamuflażu. Nie było drugiej tak zwinnej i chytrej osoby, która potrafiłaby wejść wszędzie i wydostać się niezauważonym, niczym kameleon. Był bardzo stanowczy i uparty, jednak z Shadem znalazł wspólny język i razem ciągną tę szopkę już jakiś czas. Siadając za swoim biurkiem Jayce zmuszony był do biernego palenia przez tytoniową bombę, jaką zapuszczał, co jakiś czas urozmaicając palenie puszczaniem kółek Strider, a denerwujący tembr głosu Asfodela nie pomagał. Zirytowany całą sytuacją, pod pretekstem pójścia do toalety Forrester udał się do skrzydła laboratoryjnego, gdzie zamierzał przeczytać raport, który przeszmuglował pod marynarką.

Knights of CrimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz