Nie zadzieraj z Kotem!

13 0 0
                                    

BUUM! Wielki wybuch sprawił, że kot Aleksander obudził się trzy metry nad ziemią wczepiony pazurami w firankę.
- Kto śmiał przerwać moją popołudniową drzemkę?! - oburzył się. - A może to była poranna drzemka. Trudno stwierdzić. - zamyślił się, zsuwając się powoli w dół. Towarzyszący temu cudowny dźwięk rozdzieranego materiału był niczym muzyka dla jego uszu- Mają za swoje. Ktokolwiek to zrobił, zginie marnie. - usatysfakcjonowany tą myślą ruszył przed siebie z wysoko uniesionym ogonem. Nie zaszedł jednak daleko. Gdy tylko spróbował przekroczyć próg pokoju, natarło na niego całe stado dwunogów. Zaraz cofnął się sycząc. To również zdawało się do nich nie docierać, ponieważ ich donośne krzyki zagłuszały Aleksandra i raniły jego biedne uszka. Tego było już dla niego za wiele. Lawirując między morzem nóg ruszył pod prąd. W końcu wciąż miał swoje bezcenne dziewięć żyć, więc co mogło mu się stać! Wędrował tak łapka za łapką korytarzami Białego Domu, a dwunogów było coraz mniej, co nawet mu odpowiadało. Zrobiło się na tyle luźno, że nie musiał już tak uważać. Nagle ktoś na niego wpadł. Aleksander miauknął na niego wściekle, ale ten marny dwunóg nic sobie z tego nie zrobił.
- Zignorował mnie! - to nie mieściło się w jego łebku. Zazwyczaj traktowano go tu całkiem dobrze, ale dziś najwyraźniej wszyscy postanowili zajść mu za futro. -To już druga zniewaga tego dnia!

By zostać zauważonym przez gościa w czarnym wdzianku Aleksander zastąpił mu drogę. Mężczyźnie nie spodobało się zachowanie kota i kopnął go swym wielkim buciorem, tak mocno, że zwierzak zatrzymał się dopiero na ścianie.
- Głupi sierściuch! - warknął tamten. - Myśli, że mnie powstrzyma czy co? Zabiję wszystkich i nawet twoich dziewięć żyć ci nie pomoże! - odgrażał się ze śmiechem. Aleksander z trudem podniósł się i na chwiejnych łapkach ruszył znów w stronę mężczyzny, nie zważając na jego słowa. Ten zaśmiał się ponownie i wycelował do niego z pistoletu. Jednak kot był szybszy. Przemknął między jego nogami i minął stojącego za nim kolegę, po czym pobiegł tylko sobie znaną drogą. Mężczyźni popatrzyli po sobie.
- Ten sierściuch działa mi na nerwy. -rzucił pierwszy.
- To tylko zwierzę. -odparł drugi, wzruszając ramionami. - Nic nam nie może zrobić.
- Panoszy się jak by był u siebie. Widziałeś jak na mnie patrzył. Załatwię drania.
- I co ci z tego przyjdzie? - odparł stoicko drugi.
- Nie pyskuj! To ja tu rządzę! - warknął tamten. - Bierz granata! Wysadzimy futrzaka. - zarechotał. Jego kompan tylko westchnął, ale nie mógł odmówić swojemu przełożonemu.

W międzyczasie Aleksander dotarł do pomieszczenia, w którym zazwyczaj pracował bardzo ważny dwunóg. Nie zatrzymując się nawet na chwilę, wskoczył na regał i przeskakując z półki na półkę, znalazł się na najwyższej, gdzie trzymano ogromne puchary golfowe. Jego oprawcy dotarli tam tylko chwilę później. Zaczęli rozglądać się za pchlarzem.
- Kici, kici, kici... Chodź do nas kupo futra to ci nic nie zrobimy... - rzucił ten z pistoletem. Aleksander jednak nie był taki głupi. Tylko głębiej schował się za puchary. Mężczyźni zauważyli ruch i podeszli bliżej regału. Jeden z nich uniósł broń, mając nadzieję, że wystrzał przestraszny zwierzę na tyle, by zeskoczyło z mebla. Drugi wciąż trzymał granat w pogotowiu by dobić zwierzaka. Aleksander nie czekał aż któryś z nich zacznie działać. Machnął od niechcenia łapą i największe z trofeów zaczęło się chwiać. W końcu grawitacja wygrała i ciężki puchar spadł prosto na głowę terrorysty z granatem. Ten wypadł z jego dłoni i potoczył się po ziemi. Chcąc złapać zabawkę Aleksander zeskoczył z regału i po miękkim lądowaniu na czterech łapach podbiegł do niego. Zaczął pacać go swoją łapką, ale to nie dawało mu satysfakcji. Znudzony schwycił w zęby zawleczkę i wyciągnął ją, po czym ze swoją własną zdobyczą wybiegł z pokoju, który po krótkiej chwili eksplodował.

Aleksander nie zważając na to, co dzieje się za nim, ruszył dalej. Teraz wszędzie panowała cisza, co było niezwykłe, bo niezależnie od pory dnia zawsze ktoś tu się kręcił. Dzięki temu jednak usłyszał jeden ze swych ulubionych dźwięków, który oznaczał to co najlepsze — jedzenie. Po chwili znalazł się pod lodówką, do której dobierał się jakiś grubas.
- Co jak co, ale trzeba przyznać, że jedzenie mają tu pierwsza klasa. - rzucił do swojego kolegi, który znudzony stał nieopodal chłodni, po czym wpakował sobie do ust połowę kiełbasy. Aleksander zaczął łasić się do jego nóg. Zazwyczaj to wystarczyło, by dostać jakiegoś smaczka, jednak tym razem było inaczej.
- A kysz, przybłędo! - warknął na niego grubas i chciał go kopnąć, ale tym razem Aleksandrowi udało się uciec przed ciosem. Co więcej, był oburzony. Jak ten grubas mógł odmówić mu jedzenia! Nie wahając się nawet chwili skoczył na niego z pazurami.
- Osz kurw...! Weź ze mnie tego diabła! - zawołał grubas do kumpla. Próbując samemu pozbyć się kota miotał się na wszystkie strony by go z siebie zrzucić. Nie zwracając uwagi na swoje otoczenie, zbyt zajęty zwierzakiem, wpadł tak na włączoną kuchenkę gazową, a jego ubranie zajęło się ogniem. Czując gorąco Aleksander oderwał się od mężczyzny. Sprawiło to jednak, że drugi z bandziorów, który chciał pomóc kumplowi, połknął się o kota i wpadł do chłodni. W ostatniej chwili próbując się ratować, chwycił za drzwi. Jednak sprawiło to tylko, że te zatrzasnęły się za nim z hukiem. A Aleksander schwycił ostatni kawałek kiełbasy i uciekł z nią z dala od niegodziwej dwójki.

W tym samym czasie w innej części Domu jeden z terrorystów rozmawiał przez telefon z negocjatorem.
- Jeśli zobaczę kogoś w pobliżu to rozwalę całe Wschodnie Skrzydło! Chcesz mieć krew zakładników na swoich rękach? Jeśli tak, to dalej gadaj takie głupoty... Nie! Nie będę z tobą dyskutować! Dajcie mi tutaj kogoś bardziej kompetentnego, bo przysięgam, że tego patałacha to zaraz sam zabiję! - rzucił i się rozłączył. - Idioci. - mruknął biorąc do ręki telefon komórkowy. - Mogę rozpiździć pół budynku, a oni dają jakiegoś debila na mediatora. - prychnął. Zaczął przechadzać się po pokoju cały czas bawiąc się telefonem, aż ten wysunął mu się z ręki. Właśnie ten moment wybrał Aleksander by wpaść do pokoju. Złapał spadający obiekt i wybiegł innymi drzwiami.
- Wracaj tu przeklęty pchlarzu! - krzyknął mężczyzna i pogonił za kotem. Po tych słowach Aleksander tym bardziej nie zamierzał mu oddawać urządzenia. Nawet jeśli nie było zbyt smaczne. Przypomniało mu się jak jeden z dwunogów wrzucił kiedyś coś takiego do wody i bardzo po tym rozpaczał.
- To będzie idealna zemsta. - pomyślał i ruszył do najbliższej łazienki. Mimo iż mężczyzna próbował go złapać, Aleksander znał to miejsce jak swoje własne futro i nie miał problemów by przemykać pod fotelami czy wskakiwać na szafki byle tylko utrudnić mu zadanie. W końcu dotarł do celu, wpadł do jednej z kabin i odbił się od spłuczki by wyskoczyć przez okno. Gdy telefon wpadł do wody, zrobiło się w nim spięcie, a po chwili połowy budynku już nie było.

Tego było już za wiele dla gwardii narodowej. Ktoś musiał uratować prezydenta i resztę zakładników. Zwłaszcza że zupełnie strącono kontakt z terrorystami.

Aleksander miał już dość tego dnia. Nie dość, że nie dali mu spać, to wciąż ktoś za nim ganiał! Zdecydował, że uda się do jedynego miejsca gdzie dwunogi nie zaglądały. Wszedł więc przez inne okno z powrotem do budynku i znalazł schody prowadzące do schronu. O dziwo, tu również usłyszał ludzkie głosy. Dwóch mężczyzn o czymś rozmawiało, ale jego zmęczony móżdżek nie miał sił zastanawiać co to wszystko znaczy.
- Wpiszesz wreszcie ten kod dziadygo? - zapytał terrorysta prezydenta.
- Po moim trupie! - odparł hardo mężczyzna.
- To da się załatwić. - zaśmiał się jego przeciwnik. Wycelował w jego pierś, a laserowa kropka celownika znalazła się idealnie nad sercem mężczyzny. I to właśnie ją zarejestrował mózg Aleksandra, a jego zmęczone ciało zareagowało instynktownie. Skoczył by złapać czerwony punkcik. Prezydent przewrócił się na podłogę, a pocisk przeleciał tuż za kocim zadkiem. Po chwili padł kolejny strzał i terrorysta runął martwy na ziemię. Ochroniarz podbiegł do prezydenta.
- Nic panu nie jest? - zapytał.
- Ten kot... uratował mi życie. - odparł prezydent delikatnie głaszcząc jego czarne futerko. Aleksander zamruczał zadowolony. W końcu ktoś potraktował go z należytym szacunkiem. Teraz uspokojony, mógł udać się na kolejną drzemkę.
- Lepiej stąd chodźmy. Nie wiem ile terrorystów jeszcze kręci się po budynku. - ochroniarz pomógł podnieść się oszołomionemu prezydentowi i skierował się wraz z nim do drzwi.
- Walizka... - rzucił prezydent i obrócił się w stronę pomieszczenia, ale było już za późno. Kot Aleksander wpatrywał się jak zahipnotyzowany w klawiaturę urządzenia odpalającego. Z gracją pianisty przeszedł po nim w tę i z powrotem, zrobił kółko w jedną potem w drugą stronę i ułożył się na niej. Przed nosem przerażonego prezydenta i strażnika zatrzasnęły się drzwi, przez co kot został sam w schronie. Jedynka na wyświetlaczu zamieniła się w zero.
- To był mimo wszystko dobry dzień. - pomyślał Aleksander i zapadł w wieczorną drzemkę. A może to ta była popołudniowa? Nigdy ich nie rozróżniał.

~*~*~*~*~

Mam nadzieję, że podobała Wam się przygoda kota Aleksandra.  Muszę przyznać, że dla mnie pisanie jego przygody było bardzo ciekawym doświadczeniem. Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze :)

Nie zadzieraj z kotem! 😼Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz