| Tylko Bądź |

1.4K 143 272
                                    

Ostrzeżenie: Opowiadanie zawiera spoilery dotyczące odcinka specjalnego "Miraculous World: New York" i jest alternatywną wersją wydarzeń, które miały miejsce w tym właśnie odcinku.

***

Wszystko działo się szybko. Za szybko. Oczywiście, że była na niego wściekła. Jak mogłaby nie być? Ufała mu. Zawierzyła mu bezpieczeństwo Paryżan, przekazała w jego dłonie obowiązek sprawowania pieczy nad miastem, tymczasem on, z niewiadomych przyczyn pojawia się w Nowym Jorku, podczas gdy ich ukochane miasto było terroryzowane przez akumę. Mimo wszystko nie miała tego na myśli. Wcale nie uważała, że zawiódł jej zaufanie do tego stopnia, że nie byłaby w stanie zawierzyć mu po raz kolejny. To ona sama zawaliła po całości, zapominając, że od niedawna była nie tylko superbohaterką, ale przede wszystkim strażniczką szkatułki i nie powinna pozwolić sobie na tego typu wakacje. To nie była wina Kota. Jedyną osobą, która ponosiła pełną odpowiedzialność za cierpienie Paryżan, była ona sama.

Właśnie dlatego nie do końca docierały do niej słowa partnera, wypowiedziane po drugiej stronie cienkiej ściany, za którą się znajdował.

Nie mógł znieść bólu, który rozrywał jego klatkę piersiową na miliony drobnych, poszarpanych kawałeczków. Widok jej fiołkowych oczu, w których malowało się rozczarowanie oraz słowa, które przecinały jego i tak mocno poturbowane serce niczym ostry nóż, wracały do niego z każdym kolejnym ciężkim oddechem, jaki udało mu się z trudem łapać.

„Uważasz, że mogłabym ci jeszcze kiedykolwiek zaufać?"

Oczywiście, że nie mogłaby. Miała absolutną rację. Był egoistą, który dla prywatnych pobudek, chęci poczucia wolności, wyswobodzenia się z żelaznego uścisku ojca oraz ucieczki od odpowiedzialności, jaką ponosił każdego dnia jako superbohater, uciekł. Wsiadł w samolot i nie myśląc ani o niej, ani o potencjalnych konsekwencjach swego wyboru, uciekł od odpowiedzialności. Gdyby tego było mało, omal nie zgładził Uncanny Valley. Taka osoba nie nadawała się na obrońcę Paryża. Nie był godzien nosić pierścień. Nie był wart, by stawać do walki u jej boku. Nadszedł czas, by zejść ze sceny, zanim zdoła wyrządzić więcej szkód.

— Gdyby nie była androidem... — zaczął, niemal szeptem, obracając nerwowo pierścień na palcu — mógłbym poczynić nieodwracalne szkody.

Nie odpowiedziała. Zamiast tego, po drugiej stronie ściany usłyszał słowa detransformacji oraz cichutkie, smutne westchnienie jej kwami. Nie zaprzeczyła. Ona także uważała, że popełnił niewybaczalny błąd. Również zdjął transformację. Skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy nie rozważał tego scenariusza, choć w głębi duszy miał nadzieję, że walcząc u jej boku, będzie nabierał ogłady i stanie się lepszym partnerem, jednak były to płonne nadzieje. Nadszedł czas ostatecznego pożegnania.

— Proszę, wybacz, mój przyjacielu — zwrócił się w stronę czarnego kwami, po czym zdecydowanym ruchem zdjął z palca pierścień, zanim zmartwione stworzonko zdążyło zaoponować. — Zrzekam się ciebie, Plagg.

Te słowa uderzyły w nią z siłą pędzącej lawiny. W najczarniejszych scenariuszach nie zakładała, że jej partner mógłby posunąć się do tak drastycznego czynu. Pisnęła nienaturalnie, wychylając się odrobinę zza ścianki, niemal zapominając o tym, że oboje znajdują się obecnie w swoich cywilnych postaciach.

— Nie będę ryzykował. Nie chcę skrzywdzić już nikogo więcej. Przede wszystkim... nie chcę krzywdzić ciebie — dodał, puszczając jej gwałtowną reakcję mimo uszu. Wziął głęboki oddech i położył pierścień po drugiej stronie, po raz pierwszy absolutnie nie odczuwając pokusy poznania jej tożsamości. To byłoby bezcelowe. Nienawidziła go.

Tylko Bądź |Miraculous|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz