.

1.1K 98 20
                                    

Czarne pióra, które tworzyły wspaniałe skrzydła, to pierwsze co rzucało się w oczy, przy tak zwyczajnej osobie. A może jednak nie... Tylko nieliczni mogli je zobaczyć, a mianowicie ci, których życie właśnie dobiegało końca. Tak, Arthur Kirkland, zwany również Anglią, był niczym innym, jak shinigami. Bogiem śmierci, który za zadanie miał zabieranie ludzi z tego świata. Jednak, był ktoś, kto również widział te wspaniałe, czarne skrzydła, a nie wydawało się, aby szybko nadszedł czas jego sądu ostatecznego.

Ten dzień był niezwykle nużący, kolejna godzina spędzona na spotkaniu międzynarodowym, sprawiła, że Alfred był już nie tyle co zmęczony, a niezwykle głodny. Na szczęście jego udręki nastał kres, gdyż wybiła pora na lunch i wszyscy przedstawiciele państw wybierali się coś zjeść, no prawie... Anglia znów siedział przy stole, popijając swoją ukochaną herbatę: Earl Grey i przeglądając kolejne dokumenty. Wyglądał, tak jak zawsze, jednak on - wspaniały Hero, widział doskonale pierzaste skrzydła. Właśnie one zastanawiały Amerykę najbardziej, w końcu jak nikt inny nie mógł tego zauważyć?

- Hej, Anglio - zaczął, patrząc na niego, ten zaś niechętnie podniósł wzrok znad papierów.
- Czego chcesz, Ameryko, przecież pracuję! - odpowiedział zaraz i znów napił się herbaty.
- Chodźmy coś zjeść! - zerwał się z krzesła samozwańczy Super bohater i podbiegł do swojego dawnego opiekuna. - Come on, England! - dodał po chwili, poprawiając swoje okulary.
- Ile razy mam powtarzać, że pracuję?! - warknął zły Arthur, nie przepadał za tym jego dziecinnym nastawieniem. Ostatecznie podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na swego byłego wychowanka. - Niech będzie... - westchnął, widząc, że ten zaczął robić tzw. „szczenięce oczka".
- Oh yeah! - krzyknął tamten uradowany i nie czekając dłużej, pociągnął Anglię ze sobą. Chwilę później siedzieli już przy stoliku w ubóstwianym przez Amerykanina McDonaldzie. Niebieskooki zajadał się już chyba trzecim z rzędu hamburgerem i przy okazji opowiadał o jakiejś grze z gatunku horror, w którą to ostatnio grał, oczywiście z pełnymi ustami. Arthur zaś tylko popijał swój koktajl, starając się słuchać opowieści towarzysza. Jednak cały czas wodził wzrokiem po pomieszczeniu i uważnie lustrował ludzi siedzących przy stolikach. Przez to kim był, nad głowami niektórych osób widział klepsydrę, w której piasek był bliski przesypania się, był to znak, że ich życiu został tylko jeden, może dwa obroty klepsydry, zaś jeśli piasek był czerwony, to były ich ostatnie chwilę, dopiero wtedy ludzie widzieli jego skrzydła.
- Enffland! Nie sluffasz mnie! - powiedział nagle Alfred, znów mając pełne usta. Dopiero te słowa zwróciły na niego uwagę Anglii.
- Nie mów z pełnymi ustami - odparł zaraz i uważnie mu się przyjrzał, nad jego głową nie było klepsydry, co dawało pewność Anglikowi, że ten jest bezpieczny, tak samo, jak reszta krajów.

Od ostatniego spotkania tych dwóch anglojęzycznych krajów minął już prawie miesiąc. Przez ten cały czas Alfred F. Jones nie mógł zapomnieć o dziwnych skrzydłach, które uczepiły się Arthura. Co najciekawsze zdawało się, że cała reszta personifikacji państw nie zwracała na to uwagi. Teraz właśnie też nad tym rozmyślał, jednak wyciągnął go z tego dzwonek do drzwi. Zaraz odłożył pada do PS3 i poszedł otworzyć, cały czas pijąc swoją coca-colę. Kiedy otworzył drzwi, zaczął wyglądać, a nikogo nie widząc, miał zamiar zamknąć drzwi.
- Ameryko, to ja - odezwał się nagle głos.
- Kto? - powiedział Hero, rozglądając się dokoła.
- Kanada - westchnął cicho głos, a przed oczami Alfreda pojawił się jego brat, który jak zwykle trzymał małego, białego niedźwiadka na rękach.
- A! Właź, brachu! - krzyknął zadowolony i go wpuścił, zaraz wrócił do salonu i rozsiadł się na kanapie. Po chwili dołączył do niego Matthew. Przez chwilę siedzieli w ciszy.
- A-Ameryko, mógłbyś przestać w to grać - Kanadyjczyk przerwał ciszę.
- He? - gospodarz spojrzał w jego stronę, a po chwili wyłączył grę. - Co cię do mnie sprowadza? - zapytał wesoło, jak to na niego przystało.
- Po prostu wpadłem cię odwiedzić - przyznał tamten zaraz, a biały niedźwiadek spojrzał na niego.
- Kto? - zapytał zwierzak ospałym głosem.
- Kanada - odrzekł Matt, widać było, że był przyzwyczajony do tego.
- Ok, hm... Czy podczas konferencji nie zauważyłeś czegoś dziwnego u England? - zapytał gospodarz, to męczyło go od dawna, więc chciał z kimś o tym porozmawiać.
- Nie... Anglia zachowywał się jak zawsze - powiedział po chwili jego gość i nieco mocniej przytulił niedźwiadka.
- Ale w wyglądzie - poprawił się Alfred.
- ... Jego brwi były ciut bardziej krzaczaste? - zapytał, zerkając na brata.
- Nie! Nie widziałeś jego czarnych skrzydeł?! - krzyknął Amerykanin i niemal nie wylał swojej ukochanej coli. W tym momencie delikatny uśmiech, który widniał na twarzy Kanadyjczyka, po prostu zniknął. Nastała chwila bardzo nieprzyjemnej ciszy.
- Anglia nie ma skrzydeł - powiedział w końcu Matthew, co niemal nie doprowadziło do szoku jego brata.
- Przecież miał ostatnio! Takie czarne, pierzaste! - krzyczał wręcz, chcąc pokazać, że ma rację, zaś jego mina była tak wykrzywiona w grymasie zdziwienia i przerażenia, niczym jakby zobaczył ducha.
- Nie miał, Ameryko... - zapewnił go Kanada. Dalszą konwersację przerwał kolejny dzwonek do drzwi. Nieco rozdrażniony Amerykanin podszedł do nich i był gotowy nimi trzasnąć, kiedy zobaczył w nich Arthura. „O wilku mowa" przeszło mu przez myśl.
- Mogę zostać, Ameryko? Jest już późno, a samolot mam jutro po południu, zaś do hotelu jest dość daleko - zaczął tłumaczyć się Brytyjczyk, a po chwili wszedł do domu. Alfred dokładnie zlustrował go wzrokiem, znów doskonale widział jego czarne skrzydła, które niezwykle pięknie przypasowywały się do jego postawy.
- Ameryko - powtórzył się zielonooki, stojąc i patrząc na niego uważnie.
- Oh... Y-yes - odrzekł ten i zamknął za nim drzwi. Skierował swe kroki do salonu, zaś nowy gość do kuchni.
- Masz herbatę? - było słychać pytanie, na które w tym domu była tylko jedna odpowiedź.
- No! - właśnie to ona, wypłynęła z ust gospodarza. Chwilę później do salonu dołączył Arthur, który początkowo nie zauważył Kanady.
- O, Kanado, jesteś tutaj - powiedział ze spokojem i usiadł wygodniej na fotelu.
- Widzisz jego skrzydła? - zapytał szeptem Amerykanin, gdyż sam widział je doskonale, pięknie rozpostarte, jakby gotowe do lotu. Niestety Kanadyjczyk pokręcił tylko głową, w jego oczach Anglia był taki jak zawsze, ubrany w białą koszulę, zielony garnitur i wysokie, ciemne buty.

[APH] Czarne SkrzydłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz