#1

694 56 15
                                    

Przeciągnąłem się na kanapie, mrucząc przy tym cicho i po omacku zacząłem szukać pilota, który zgodnie z moimi przypuszczeniami okazał się samotnie leżeć na dywanie. Położyłem go sobie na brzuchu, który unosił się razem z miarowymi oddechami. Nie chciałem jeszcze otwierać oczu. Było to ostateczne potwierdzenie dla otoczenia, że jestem przytomny i nadaję się do zrobienia czegoś ze swoim życiem, co zdecydowanie było w tamtym momencie dalekie od prawdy. Z lekkim zdziwieniem odnotowałem, że nie przywitał mnie pulsujący ból głowy ani mdłości. To była spora ulga, biorąc pod uwagę ilość alkoholu jaką wlałem w siebie przed zapadnięciem w sen. Picie w samotności było jedną z tych rzeczy, którą robili tylko ludzie zdesperowani albo załamani nerwowo - ja zaliczałem się do obu tych grup, co jest dość mocnym stwierdzeniem jak na siedemnastolatka. Powinienem przeżywać kaca po imprezie, w połowie której urwał mi się film, a nie użalać się nad swoim życiem z wciąż unoszącym się w salonie zapachem wódki, która wczorajszego dnia zyskała miano mojego jedynego towarzysza niedoli. Żałosne. Moje plany jednak nie uległy zmianie, nie podjąłem się szaleństwa, jakim było wzięcie się w garść i uparcie spoczywałem w tej samej pozycji, w jakiej się obudziłem. Nie zwracałem nawet uwagi na utratę czucia w prawej ręce, która robiła mi całą noc za poduszkę. Moja rozmowa z Natem, która miała miejsce niecałą dobę temu stała się genialnym uwieńczeniem całego ostatniego miesiąca i sprawiła, że nie zamierzałem opuszczać mieszkania przez najbliższy rok, dwa... Już nigdy, to brzmiało jak dobry plan. Tutaj byłem bezpieczny, nikt nie truł mi nad głową, że psuję sobie płuca papierosami i wątrobę alkoholem, mogłem spokojnie zawinąć się w koc i udawać burrito, oglądając przy tym powtórki "Mody na sukces". Nie miałem pojęcia, że to wszystko potoczy się tak szybko i gwałtownie, skoro początek zapowiadał się wyjątkowo niewinnie. Ale z drugiej strony czego się mogłem spodziewać jako człowiek kompletnie nieprzystosowany do życia, stresu i kontaktów międzyludzkich? Tak na dobrą sprawę każde moje wyjście z domu zwiastowało katastrofę. Nic dziwnego, że kiedy zdecydowałem się na poważną rozmowę o poważnych sprawach skończyło się na tym, że przeszedłem w stan załamania nerwowego i nie chciałem widzieć na oczy człowieka, bez którego widoku do niedawna nie byłem w stanie funkcjonować. Żeby było śmieszniej, Nate nie zrobił niczego, za co mógłbym być na niego zły. W każdym razie nie umyślnie.

Głośne burczenie brzucha skłoniło mnie do odłożenia swoich przemyśleń na tle egzystencjalnym na później; a szkoda, bo akurat zacząłem dochodzić do śmiesznych wniosków, które z całą pewnością nadałyby się na scenariusz do filmu. Nieskromnie powiem, że całe moje życie było dobrym materiałem na jakąś czarną komedię. Albo dramat, też idealnie bym się wpasował. Z pewnym trudem obróciłem się na bok, wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki kojarzące mi się z umierającą orką i leniwie zsunąłem nogi na podłogę. Zaraz za nimi poszła cała reszta, dzięki czemu z głośnym hukiem opadłem na podłogę, przy okazji nabijając sobie niezłego siniaka na łokciu. Ciężko dokładnie określić, ile czasu tak tam zalegałem biadoląc nad własnym losem, ale podejrzewam, że całkiem długo, bo w innym wypadku straciłbym status wyolbrzymiającego wszystko histeryka, a to by była tragedia na skalę światową. Przysięgam, byłem stworzony do nadinterpretowania każdej pierdoły. Czyżby droga nawiedzonego nauczyciela literatury stała przede mną otworem? Piętnaście kotów i życie w samotności po kres swoich dni już miałem załatwione, więc można powiedzieć, że taka ścieżka kariery była dla mnie stworzona. Podpierając się na łokciach dość niezgrabnie zacząłem się podnosić do siadu. Nawet wstać mi się udało, ale chyba zrobiłem to zbyt gwałtownie, bo momentalnie zakręciło mi się w głowie i odniosłem wrażenie, że zaraz zemdleje. Może ten nieszczęsny kac jednak nade mną wisiał i tylko czekał na odpowiedni moment, żeby mnie dobić? Po przebyciu drogi do kuchni i otwarciu lodówki po raz pierwszy tego dnia poczułem, że życie mnie jednak trochę kocha. To niepojęte, jak kilka kawałków wczorajszej pizzy może odmienić poglądy człowieka!

W chwili, w której nastawiałem mikrofalówkę na klasyczne trzy minuty, które serwowałem każdej zdatnej do zjedzenia rzeczy bez względu na to, ile podgrzewania faktycznie wymagała z salonu dobiegł do mnie znajomy dźwięk telefonu. Kusiło mnie, żeby połączenie zignorować i za pierwszym razem rzeczywiście tak zrobiłem. Chyba po cichu liczyłem, że ktokolwiek to był zrozumie aluzję i da mi spokój. Nadzieja umiera ostatnia czyż nie? Nie minęła jednak minuta, a głośny dzwonek znowu rozniósł się po całym mieszkaniu. Z wyraźnym niezadowoleniem powlokłem się do pokoju, mamrocząc pod nosem każde znane mi przekleństwa, które ucichły dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem, kto zdecydował się do mnie dobijać o tak niewdzięcznej porze. Z wahaniem odebrałem połączenie, siadając przy okazji na kanapie, bojąc się, że zaraz nogi zrobią mi się jak z waty i się przewrócę.

- Słuchaj Sammy, jest sprawa - żadnego "cześć" czy "pocałuj mnie w dupę", od razu przeszedł do rzeczy. Wywróciłem oczami, na moment zapominając, że powinno mi być w tym momencie słabo z nerwów.

- Cześć, też miło cię słyszeć Nate - burknąłem w odpowiedzi, przeczesując palcami włosy. - Jeśli ta sprawa wiąże się z wychodzeniem z domu w dniu dzisiejszym to odpowiedź brzmi nie - uprzedziłem, o dziwo spokojnym głosem i przybiłem sobie mentalną piątkę, dumny z faktu, że nie zacząłem się jąkać. Po drugiej stronie słuchawki mój przyjaciel zaczął się głośno śmiać, na co poczułem dziwny, cholernie nieprzyjemny ucisk w żołądku. Doskonale pamiętam, jak zacząłem zauważać, że na ten dźwięk pojawiają mi się motyle w brzuchu i nie mogłem pozbyć się teraz wrażenia, że taki stan rzeczy tylko szybciej mnie wykończy.

- Przykro mi, ale nie przyjmuję odmowy - jego kolejne słowa wyrwały mnie z zamyślenia. W tle słyszałem grający telewizor i głos Calamity tłumaczącej ich psu, że gryzienie butów jest niegrzeczne, na co mocniej zacisnąłem zęby. Ich pies, ich mieszkanie, ich związek. I ja na doczepkę. - Nie wiem, czy miałeś jakieś plany na ten weekend, w każdym razie w tym momencie się zmieniły. Pakuj się, jedziemy we trójkę na biwak! I przysięgam, jeśli i tym razem będziesz tak jęczał, że pogryzły cię komary to utopię cię w jeziorze - chciałem mu przerwać, wejść w słowo i jakoś z całej sytuacji wybrnąć, ale kompletnie moje próby wcięcia się do swojego monologu zignorował. - Będziemy po ciebie po szóstej, masz być gotowy - tymi słowami zakończył rozmowę i bezceremonialnie się rozłączył, zostawiając mnie kompletnie osłupiałego. Jasna cholera. Czemu odniosłem wrażenie, że to się źle skończy?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 17, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

don't be sadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz