8.11.2020
Wiesz, jak to jest? Jakie to uczcie, kiedy z tyłu głowy masz tylko jedno: nie chcesz ICH zawieść? A co z tobą? Siebie zawiodłeś wystarczająco dawno. Wystarczająco wiele razy, by teraz się tym przejmować. Nie ma co do tego wracać. Nauczyłeś się ze sobą żyć. Prowadzić prowizoryczną współpracę ze swoją głową.
Kiedy widmo porażki jest na horyzoncie ty słyszysz ich słowa. Widzisz ich twarze. Wszystko jest na tyle wyraźne, że zdaje się prawdziwe. Nie wiesz. Nie wiesz, co jest prawdziwe. Słyszysz ich śmiech albo gorzej. Te słowa. Te słowa wyraźnie podkreślające, że przecież zawiodłeś. Że jesteś leniem. Leniem, któremu się nie chciało. Bo przecież wystarczy się postarać. Bo przecież mogłeś. A ty nie mogłeś. Coś wyniszczało cię od środka, kiedy chciałeś tylko odpocząć. Zapomnieć na dzień czy dwa.
On miał inne plany. Powodował wyrzuty sumienia i ból głowy. To znowu wraca. Znowu szklą się oczy. Znowu chcesz płakać, bo to jest jak nieubłagana śmierć, która nie chce przyjść. Wiesz co musisz zrobić, ale jesteś zbyt zmęczony. A może przerażony? Zdruzgotany wewnątrz tym jak głupi i żałosny jesteś i jak wygląda teraz twoje życie. Ale znowu jesteś zbyt tchórzliwy. Potrafisz tylko od tego uciekać. Wierzysz, że to minie. Że będzie lepiej. Oni też w to wierzą. Oni na to liczą. Liczą na ciebie. Znowu masz to poczucie. Przytłacza cię. Musi być lepiej, bo inaczej ICH zawiedziesz. Nie chcesz tego. Wiem. To znowu zatacza koło, widzisz?
Tylko dlaczego on teraz zamiast znowu cię napędzić sprawia, że zwalniasz? Może masz urojenia. Może go teraz nie ma. Może nigdy nie było. To paranoje. On wróci, gdy znów zrobi się niebezpiecznie. Wstąpi w ciebie jak demon. Ten potwór. On wróci. A teraz? To twoje zwidy. A on się cieszy. Bo tańczysz, jak zagra. Działasz jak szwajcarski zegarek. Chciał, żeby tak było. Żebyś denerwował się przez cały dzień. Obarczał winą. Wmawiał, że przecież i tak ci nic nie wyjdzie. Nie możesz się podnieść. Nie możesz się za to wszystko zabrać. Czas ucieka. Dzień zaczyna się kończyć. Co zrobisz? Co chcesz zrobić? Co byś nie zrobił on i tak jutro przyjdzie. Więc jesteś bezsilny. Znasz ten mechanizm. On nie działa z zaskoczenia. Atakuje, gdy padasz z sił by wyssać z ciebie resztki sił. Resztki człowieczeństwa. Tak jest teraz. Zaczynasz opadać. On przyjdzie.
Powiedz czego się boisz. Przecież nikt wokół ciebie się nie boi. Oni się nie boją. Dlaczego? Dlaczego znowu pokonują cię myśli? On steruje tym cyrkiem. Zarządza huraganem. Więc siedzisz. Siedzisz cicho pośród czegoś co jest niczym, a jednocześnie wszystkim co masz.
Patrzysz na ludzi i widzisz jacy są spokojni. Uśmiechnięci. Jak życie mija im bez niego. Zastanawiasz się nad jednym. Czy oni byli tacy jak ty? Czy też tyle się przejmowali? Czy tyle się stresowali? Czy tyle się bali? Płakali? Bo może im przeszło. Może tobie też mienie. Może on pewnego dnia zniknie. Nie wróci. Porzuci jak wrak. Ale nie masz odwagi spytać ich o to, a ci, którzy sami ci o tym powiedzą, mówią, że to bzdura. Oni się nie bali.
Dlaczego ty wciąż wyolbrzymiasz i stwarzasz coś czego twoja głowa nie jest w stanie pokonać? Co robisz? Piszesz. Po co to robisz? Bo to jedyny sposób by przygotować się na jego przyjście. To jedyny sposób by udokumentować to co teraz czujesz. To napływ emocji. Mieszanka skrajnych składników. Jesteś wykończony. Zmęczony. Masz dość. Ale jesteś dziś zbyt słaby by krzyczeć. Więc zamkniesz to w cholerę. Zostawisz. Schowasz. Na dzisiaj już skończysz.
To wszystko jest jak testament.
Więc Amen.