Rutynowe życie jest nudne, a czasem wbrew własnej woli ciężko się z tej rutyny wyrwać. Niektórzy są fanami, inni zaś robią wszystko, by uciec się z jej szponów. Reszta łączy ją umiejętnie z najróżniejszymi wydarzeniami, mieszając względny spokój z ciekawszym życiem.
Yaku Morisuke należał do ostatniej grupy.
Owszem, miał odgórnie ustalony własny plan tygodnia, jednak zdecydowanie nie miał nic przeciwko spontanicznym akcjom, chodzeniem w inne miejsca niż zazwyczaj, czy po prostu wygłupom z bliskimi. Wręcz przeciwnie, szukał wszelkich okazji, by po brzegi wypełnić i tak już napięty grafik, ale cóż miał poradzić? Urozmaicanie sobie czasu na wszelkie możliwe sposoby to jego studenckie hobby. Mógł spokojnie stwierdzić, że był całkiem zadowolony ze swojego obecnego życia.
Lubił to, tak długo, póki nikt i nic nie psuło mu jego piątkowej tradycji.
Mianowicie, Yaku Morisuke sprzątał w piątkowe popołudnia.
Zdawał sobie sprawę, że mało jest takich, którzy by go zrozumieli. Jednak miał swoje powody.
Po pierwsze, miał w ten dzień ledwie trzy wykłady i lekki trening - robił go sobie sam, żeby być dokładnym. Dzięki temu był w domu wcześniej niż większość jego przyjaciół i właściwie nie miał wiele rzeczy do roboty po powrocie.
Po drugie, wolał mieć cotygodniowe porządki z głowy i nie musieć sprzątać, kiedy inni to robili. Choć mimo to wolnego wtedy nie miał, patrząc mnóstwo różnych zajęć i spotkań czy pracę dorywczą, jakie miał w większość sobót.
Po trzecie, po południu wracał jego chłopak, zazwyczaj idealnie na czas; przez to był zaprzęgany do pomocy, jeśli nie udawało mu się jakoś wykręcić (z czasem miał na wymówki coraz mniej pomysłów, więc pomagał częściej).
Po czwarte, nie cierpiał bałaganu, więc co to za czerpanie przyjemności z weekendu, gdyby musiał spędzać go w brudnym mieszkaniu?
Teraz było właśnie takowe piątkowe popołudnie, a on sprzątał z godzinnym poślizgiem - cholerny wypadek w centrum miasta. Dochodziła piąta, gdy skończył walkę z kuchnią i łazienką. Za oknami zaczynało powoli ciemnieć, a zgiełk miasta zagłuszany był przez muzykę z radia. Sięgnął po pilota od wieży, żeby podgłośnić. Tę piosenkę lubił. Nucąc pod nosem udał się po potrzebne rzeczy.
— Widzę, że skończyłeś obiad — rzucił do swojego chłopaka, zerkając do pomieszczenia.
Nie dostał odpowiedzi – młody miał buzię pełną jedzenia, niezdolny by uformować jakiekolwiek słowo. Zamiast tego ułożył usta w coś na kształt uśmiechu, mrużąc przy tym oczy. Wyglądał uroczo, jak małe lwiątko, którym, miewał wrażenie, w zasadzie był.
¤¤¤
— Haiba! — na dźwięk swojego nazwiska natychmiast się wyprostował. Przełknął ślinę.
— Tak, złotko? — zapytał niewinnie. Yaku uniósł brew słysząc to nowe przezwisko (po raz siódmy w ciągu ostatnich dni), ale postanowił tego nie komentować (tak samo jak poprzednie całe sześć razy).
Wcisnął mu wiadro z wodą do ręki, prosząc o przetarcie reszty półek. Sam już dawno zaczął odkurzać, nie miał ochoty tracić więcej czasu na ścieranie kurzy. I domową wspinaczkę po meblach.
Co prawda, znacznie urósł od czasów liceum - całe osiem centymetrów - nie zmieniało to jednak faktu, że wolał tego typu podrzędne zadania zlecać swojej prywatnej drabinie.
CZYTASZ
moments || yakulev one-shot
FanfictionZwyczajna sytuacja z życia tej uroczej dwójki, bo każdy moment jest wyjątkowy na swój własny sposób. okładkę wykonała @CookieLiblarry fandom: haikyuu!! ship: haiba lev x yaku morisuke shot: krótki, luźny