Rozdział IV

394 25 6
                                    


   Minęły dwa tygodnie, dwa długie tygodnie mojego aresztu domowego. Przez ten czas nie robiłam nic oprócz nauki i ćwiczenia kroków. Przeczytałam już chyba wszystkie encyklopedie, które dostałam od ojca, a taniec wychodził mi naprawdę dobrze. Matka wciąż była na mnie zła, jednakże pozwalała mi się poruszać po pałacu o określonej porze. Jednak gdy tylko nadchodził zmierzch, nie traciła na czujności i zamykała moją komnatę na klucz.

   Zbliżała się pora obiadowa, a ja uważnie przyglądałam się zmieniającej porze roku za oknem. Już za dwa tygodnie miał mieć swój początek jesienny okres. To oznaczało tylko jedno, za dwa tygodnie miałam poślubić Elrona.

   Od feralnej nocy, gdy pożegnałam się z Victorem więcej o nim nie usłyszałam. Nie mogłam opuścić dworu, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mężczyzna najprawdopodobniej mógł przestać zawracać sobie głowę kimś takim jak ja. Chociaż po tym, jak niespełna dwa miesiące temu spotkaliśmy się po raz pierwszy, on o mnie nie zapomniał. To dawało mi cichą nadzieję na to, że spotkamy się po raz trzeci.

   Musiałam tylko wpaść na pomysł, jak uciec z pałacu. Jednakże i nad tym nie musiałam się długo zastanawiać. Niedługo po tym, jak zamknęłam okno z myślą, aby wrócić do nauki do drzwi mojej komnaty ktoś zapukał. Uznałam to za normę, ponieważ często odwiedzała mnie Maria, a czasem nawet i Conan. Chociaż jeszcze mu nie wybaczyłam, to nie mogłam długo się na niego gniewać. Nigdy nie byłam zawistną osobą.

   Podeszłam do drzwi i otworzyłam je z uśmiechem.

   – Tato! – Uściskałam mężczyznę, który przyodziany był jak zwykle w czarny garnitur. Jednak tym razem swój staroświecki kapelusz trzymał w prawej dłoni.

   Julian objął mnie najmocniej jak potrafił i zaśmiał się gardłowo.

   – Twoja mama chyba nigdy nie znała litości. – Pokręcił głową z niedowierzaniem, a zawadiacki uśmiech zakwitł na jego pokrytej siwą brodą twarzy.

   – Skoro jesteście razem, to dla ciebie widocznie zrobiła wyjątek. – Zaśmiałam się radośnie i spojrzałam na posturę ojca.

   Był rozluźniony, co dostrzegłam praktycznie na samym początku.

   – Zabieram cię na targ. – Oznajmił bez ogródek i założył kosmyk moich kasztanowych włosów za ucho.

   Uśmiechnęłam się szeroko na samą myśl, że przydarzyła mi się tak wspaniała okazja na opuszczenie pałacu.

   – Ale... mama nie ma nic przeciwko? – Zapytałam niepewnie.

   – A kto powiedział, że pytałem ją o zdanie? To jednorazowy wypad więc nie myśl sobie, że daruję ci tamten wyskok. – Powiedział stanowczo, gestykulując przy tym rękoma.

   – Oczywiście. – Pokiwałam posłusznie głową na znak zgody, a następnie oboje udaliśmy się na zewnątrz pałacu.

   Tak jak myślałam, mojej matki nigdzie nie było w pobliżu, a ja mogłam odetchnąć z ulgą.

   Tym razem miałam na sobie brązową suknię do kolan, obwiązaną w pasie pomarańczową wstęgą. Rękawy sukni sięgały do łokci i miały bardzo cieniutki materiał, przypominający koronkę. Na nogach miałam bardzo wygodne, brązowe kozaczki za kostki, wiązane na sznurek. Kasztanowe włosy także związałam wstążką w kolorze pomarańczowym, pozostawiając je w luźnym kucyku, który swobodnie spoczywał na moim lewym ramieniu.  Innymi słowy wyglądałam odpowiednio, aby udać się gdziekolwiek.

   Od razu wsiedliśmy do bryczki, a jej kierowca ukłonił nam się krótko. Zajęłam miejsce po prawej stronie króla i zaczęłam podziwiać piękno Londynu.

Dama i Łotr ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz