Chłopcy lubili jeździć po kocich łbach -najlepiej z góry na dół,
bach!
Przed szkołą, po szkole i w szkole,
bach!
Łapali kota do wora,
kot w wór, on wije się, zwija się w pół,
kocówa pięściami, i tak latami.
Darli nie siebie, ale koty.
Dla rodziców - głupoty,
Dla nauczycieli - psoty.
Psy, nie psoty.
Darli się za nimi: Kici! Kici! Kizia! Miau!
Albo nie miał
żaden z nich pojęcia
o konsekwencjach i wadze tych dźwięków,
które mogą tworzyć z wolnych ludzi więźniów,
z prześladowań zrobić...
— ...religię! wy nawet nie chodzicie na religię! —
Kocówa na glebie.
— Skoro nie chodzicie na religię,
to nie ma dla was miejsca w niebie!
— To co? Tym bardziej przestańcie być wredni.
Skoro nie ma dla nas miejsca w niebie,
to chociaż przestańcie nam robić piekło na ziemi.
A święci wydają się bierni, jakby pozwalali na przechadzkę wśród cieni, cierni, czerni, żeby czerwienią oczy napełnić i dodać ostrości do źrenic, które patrzą na mnie z obrazka, raz chcą mnie skarcić, raz pogłaskać, jak kota, który nie jest i jest owieczką. A święci wydają się bierni, jakby wcale nie istnieli, albo jak gdybym był ślepy lub niewdzięczny lub głupi lub był, i jestem, za bardzo sobą.