You bring me home...

493 31 142
                                    

Louis Tomlinson wracał w okolicach czternastej do domu. Przeważnie nie pracował tak krótko, ale tego dnia ktoś zorganizował wigilię dla tatuatorów z miasta, na której nie wypadało się nie pojawić, więc zerwał się praktycznie zaraz po przywitaniu z organizatorem. Postanowił, że na ostatnie cztery dni przed świętami weźmie sobie wolne i zwyczajnie odpocznie.

Szedł przez park, który dzielił go od miłego, ciepłego domu. Rozglądał się po okolicy, gdy zobaczył, że na "jego" ławce siedzi chłopak. Twarz miał schowaną w dłoniach i lekko się trząsł, a szatyn nie był pewny czy płakał, czy może drżał z zimna, a może oba. Był jedynie pewien, że miał deja vu.

- Hej? - zaczął kładąc rękę na ramieniu bruneta, zawiadamiając go tym samym o swojej obecności.

Nastolatek momentalnie wzdrygnął się i podniósł wzrok. Louis wyraźnie widział, że są zaszklone i przekrwione od płaczu.

- Coś się stało? - spytał szatyn najspokojniej jak tylko mógł, żeby nie spłoszyć chłopaka.

- Oprócz tego, że właśnie zjebało mi się całe życie, to chyba wszystko w porządku. - chłopak rzucił z nutą agresji w głosie. Tomlinson nie chciał dać się tak łatwo zrazić. Czuł, że powinien pomóc temu chłopakowi. Pewnie to przez magię świąt albo wspomnienia czy coś w tym stylu.

- Weź to młody. - powiedział, gdy ściągnął z siebie kurtkę i podawał ją brunetowi. - Tak w ogóle jestem Louis. Louis Tomlinson.

- Harry Styles. I d-dziękuję. Jest naprawdę zimno. - mówił zakładając kurtkę szatyna. - Palisz? - spytał, po włożeniu rąk do kieszeni, żeby je ogrzać.

- Tak, raczej nie regularnie, ale zdarza mi się. - odebrał od młodszego chłopaka paczkę. - Mogę? - wskazał głową na miejsce na ławce obok Harry'ego.

- T-tak, siadaj. - przesunął się lekko, żeby zrobić miejsce szatynowi, jednocześnie kładąc dłoń pomiędzy nimi, jakby wyznaczał wyraźny dystans.

- Harry. - zaczął spokojnie szatyn. - Mogę cię gdzieś odwieźć? Jest naprawdę zimno i moja kurtka cię nie ogrzeje aż tak dobrze. Jeszcze dostaniesz hipotermii czy innego gówna.

- Właśnie nie m-mam już gdzie wrócić. - chlipnął chłopak, przecierając oczy i spuszczając wzrok na swoje kolana.

- Harry, zróbmy tak. Mój przyjaciel Niall ma kawiarnie na rogu, a ja mieszkam w tym samym bloku. - młodszy prawie niezauważalnie kiwnął głową, dając tym samym znać, że słucha. - Pójdziemy do kawiarni, ogrzejemy się, zamówimy coś... Dobrze?

- A-ale ja nie mam pieniędzy. - powiedział tylko brunet.

- Hej, ja zapłacę, powiedzmy, że będę twoim dobrym duchem tegorocznych świąt, hm? - mówił, przykrywając swoją dłonią tą należącą do Harry'ego. Szybko jednak zreflektował się i zabrał dłoń.

- No dobrze. - westchnął. - I tak nie mam już nic do stracenia. - mruknął pod nosem, myśląc, że Tomlinson go nie słyszy. Szatyn jednak uśmiechnął się pod nosem, biorąc zachowanie chłopaka za jakiś dziwny przejaw zaufania.

Gdy tylko weszli do kawiarni Louis przywitał się z Niallem i pokierował Harry'ego do swojego ulubionego stolika, znajdującego się w najspokojniejszej części lokalu. Składał się z dwóch wygodnych foteli i okrągłego stolika. Szatyn starał się ignorować spojrzenia rzucane mu przez Horana.

- Poczekaj tutaj, a ja pójdę zamówić nam sezonową herbatę, pójdę do siebie przebrać się z tej marynarki i wrócę do ciebie, dobrze?

- Pewnie. Możesz przy okazji wziąć to, jest tu nawet ciepło, ale dziękuję. - powiedział brunet oddając Louisowi kurtkę. - Ciekawe, że nie wiedziałem o tym miejscu. - mruknął pod nosem, rozglądając się po kawiarnii, a Tomlinson ponownie uśmiechnął się delikatnie, zadowolony, że wyraźnie trafił w gust bruneta.

You bring me homeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz