Kalendarz pokazał dziś wreszcie długo oczekiwany dwudziesty czwarty dzień grudnia. Wigilia Bożego Narodzenia, choć może nasze nazwisko na to nie wskazuje, była od zawsze w rodzinie Szatanów czymś szczególnym. Tak też miało być i w tym roku, tyle tylko, że w rozszerzonym składzie. W trzypokojowym mieszkaniu mojej mamy, oprócz gości zapraszanych za każdym razem, czyli babć, dziadków, cioć, wujków i garstki dzieciaczków, tym razem pojawić miały się cztery dodatkowe osoby: nowy mąż mojej rodzicielki Mario, mój na-razie-jeszcze-chłopak-ale-mam-nadzieję-że-już-wkrótce-mąż Massimo, a także Domenico z Emi. Takie przynajmniej były plany. Jak jednak wiadomo, te lubią się w ostatniej chwili zmieniać.
Mamy z moją matulą taką tradycję, że w dniu Wigilii, ale jeszcze przed południem, wybieramy się wspólnie do centrum handlowego, żeby kupić sobie nawzajem jakieś drobiazgi. O tej porze galerie świecą pustkami, więc zakupy to czysta przyjemność, szczególnie gdy ma się z tyłu głowy, że cały świat w tym czasie uwija się jak w ukropie z przygotowaniami do świątecznej kolacji. Tym razem był to cały świat minus jedna osoba. Jedna pechowa osoba, na którą wpadłyśmy, wychodząc z butiku z ekskluzywną biżuterią. Przy czym słowo „wpadłyśmy" należy traktować jak najbardziej dosłownie – dwie roztrajkotane baby wbiły się w Bogu ducha winnego, stojącego tyłem do wyjścia ze sklepu mężczyznę, aż ten runął na podłogę.
- O, matko! – wykrzyknęłam, zorientowawszy się, co się stało. – Nic panu nie jest? – zapytałam, przejęta, wyciągając dłoń ku nieznajomemu, który, na szczęście, podniósł się po chwili o własnych siłach do pozycji siedzącej.
- Chyba nic – odpowiedział, krzywiąc się i rozmasowując energicznie tył głowy. Kiedy postanowił wstać, wtrąciła się moja mama.
- Proszę się nie ruszać – pisnęła. – Może pan mieć wstrząśnienie mózgu!
- Nie no, gdzie tam. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Aż tak mocno się nie uderzyłem. – Podparł się rękoma i spróbował dźwignąć w górę.
- Stop! – Mama chwyciła go mocno za ramię i przycisnęła do podłogi. – Proszę mi najpierw pokazać źrenice – zażądała.
- Ach, to pani jest lekarką – skomentował. – Trzeba było tak od razu.
- Nie jestem lekarką – odparła, jakby z wyższością – ale obejrzałam siedemset dziewięćdziesiąt cztery odcinki „Na dobre i na złe", więc można powiedzieć, że wiem co nieco o medycynie.
Kiedy oni tak sobie dyskutowali, ja przyglądałam się nieznajomemu. Wydawało mi się, że gdzieś już słyszałam ten głos, widziałam tę mimikę twarzy. Kiedy wreszcie zatrybiło, sama się omal nie wywróciłam z wrażenia.
- Paweł? – zapytałam, zszokowana. – Paweł Anielski?
Mężczyzna przerwał dialog z moją matką w środku zdania, po czym oboje spojrzeli na mnie.
- Owszem, zgadza się – odpowiedział po chwili i zawiesił się. Nie minęły trzy sekundy, a jemu również otworzyła się odpowiednia szufladka w głowie. Kiedy to nastąpiło, zerwał się na równe nogi i niemal krzyknął:
- Grażynka! Nie wierzę! Co za spotkanie! – Całe dwa metry jego wzrostu rzuciły się na mnie i mocno przytuliły. – Dawaj buziaka – przemówił, kiedy się mnie już nawyściskał.
Bóg mi świadkiem, że chciałam to zrobić, ale wtem wróciły związane z kolegą wspomnienia i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyciągniętej z kociołka z jakimś świństwem, żółć podjechała mi do gardła. Facet, z którym w liceum na imprezie przeżyłam najobrzydliwszy pocałunek w historii, właśnie chciał mi zafundować powtórkę z rozrywki. Odskoczyłam od niego i zamknęłam oczy, instynktownie chwytając się za nos. Kiedy przez kilka chwil nic się nie wydarzyło, uchyliłam powieki i ujrzałam mamę, wgapiającą się we mnie jak w ufoludka, oraz Pawła, uśmiechającego się do mnie od ucha do ucha.
CZYTASZ
24 dzień Grażynki
HumorŚwiąteczny one-shot w uniwersum "365 dni Grażynki". Grażynka ma spędzić pierwszą Wigilię z Massimo. Impreza zapowiada się fantastycznie... do czasu przypadkowego spotkania kobiety z jej dawną miłością.