on zginął pierwszy. ledwo skończył dwadzieścia lat, gdy śmierć go zabrała. tak naprawdę tylko i wyłącznie z jego winy. i może trochę mojej.
znaliśmy się od dzieciństwa. był moim przyjacielem całe życie. pamiętał jak mówił, że tylko dzięki mnie jeszcze żyje. zawiodłem go.
zaczęło się od tego, że razem zaczęliśmy wykradać alkohol jego mamie. czasami zastanawiam się, czy to jednak nie była moja wina. ale nie była. miał wybór. nie chciałem go zniszczyć.
ale go zniszczyłem. najpierw był alkohol pity u niego w domu. siedzieliśmy w kuchni na tych pieprzonych białych płytkach, które były cholernie zimne. on się tym nie przejmował.
na początku się bał. bał się każdej nowej rzeczy. potem jednak pokazałem mu, że strach nie powinien go obezwładniać. teraz żałuję. żałuję, że nauczyłem hyunjina nie bać się samego strachu.
potem pojawiła się reszta. było nas dziewięcioro, ale tylko przez chwilę. woojin wyłamał się, zanim to wszystko się zaczęło. i może dobrze zrobił, uciekając. nie zniósłbym, gdybym i za jego śmierć był odpowiedzialny.
dlatego było nas ośmioro. nierozłączni. nadal to z hyunjinem utrzymywałem najlepszy kontakt. to jego niszczyłem najbardziej.
wtedy nie piliśmy już u niego w domu. przesiadywaliśmy na garażach. z czasem zaczęliśmy się do nich włamywać, szczególnie zimą. i cały czas piliśmy alkohol z barku rodziców hyunjina, śmiejąc się jak dzieci.
hyunjin się staczał, a to wszystko moja wina. to ja dałem mu pierwszego papierosa. to ze mną śmiał się, popijając tanią wódkę, którą wyjątkowo załatwił nam minho.
hyunjin był idealny. ja byłem skazą na jego idealności. oszpecałem go. i to z każdym dniem coraz bardziej.
najpierw pokazałem mu ecstasy. był zachwycony, chociaż wiedziałem, że to minie. znałem wszystkie skutki. mimo to, załatwiałem mu więcej i więcej. tyle o ile mnie poprosił.
czasem też dawałem mu zwykłą marihuanę, którą zresztą paliliśmy wszyscy. nawet jeongin, nienawidzący każdej innej takiej substancji.
hyunjin to pokochał. pokochał takie życie. chociaż z każdym kolejnym razem umierał coraz bardziej.
nie wiem co go zabiło. nie wiem czy była to heroina, którą wstrzykiwaliśmy sobie jeszcze tego samego dnia. nie wiem, po prostu nie wiem.
wiem, że przedawkował. tyle mi powiedzieli.
nawet nie byłem w stanie przyjść na pogrzeb. bałem się. bałem się też odwiedzać go na cmentarzu. ale przecież sam go nauczyłem, że strach to nic.
przychodzę tam codziennie. błagam żeby mi wybaczył.