Ballada o prawiesnorku cz.XVIII
Szturmowiec przejął prowadzenie trzyosobowego oddziału. Niebieska latarka wyciągała z mroku najbliższe pięć, sześć metrów tunelu. Szeroki na półtora i wysoki na dwa i pół metra chodnik prowadził prosto na północ. Gdyby nie ekran PDA już dawno straciłby poczucie czasu i odległości. Szli zawieszeni w bańce niebieskiego światła, a ciemność otwierała się przed nimi, tylko po to, by zaraz zamknąć na powrót. Takie same betonowe ściany. Te same kable na suficie, podtrzymywane przez identyczne, zardzewiałe uchwyty. Nieczynne lampy… Szturmowiec przystanął. Na środku tunelu wisiał but. Żołnierz zamrugał. Spojrzał jeszcze raz. W niebieskim świetle wyraźnie widział, jakieś pięć metrów od niego, wojskowy, skórzany trep unoszący się w powietrzu podeszwą do góry. Powolutku postąpił dwa kroki naprzód. But wisiał nieruchomo. Postrzępione, pozrywane sznurówki zwisały smętnie. Cholewkę pokrywały ciemniejsze plamy. Takie same zebrały się na betonowej posadzce poniżej. Szturmowiec przyklęknął i ostrożnie zajrzał do środka buta. W bladym, niebieskim świetle coś błysnęło mdłym kolorem z wnętrza. But nie był pusty.