Wolicie krótkie czy długie rozdziały?
To pytanie, które zadaję z czystej ciekawości, ale i z myślą o Was — czytelnikach. Czy wolicie, gdy historia pędzi przed siebie jak burza, zamknięta w kilku stronach, zostawiając Was z przyspieszonym oddechem i niedosytem? A może cenicie długie rozdziały, które pozwalają zanurzyć się głębiej, zapomnieć o całym świecie i trwać w opowieści tak długo, jak tylko dusza zapragnie?
Każde z tych rozwiązań ma swój urok. Krótkie rozdziały budują napięcie, przykuwają uwagę i pozwalają czytać „jeszcze tylko jeden” przed snem — a potem jeszcze jeden… i kolejny. Długie rozdziały natomiast to obietnica podróży bez pośpiechu, gdzie czas płynie inaczej, a każda scena rozkwita przed oczami.
Jestem ciekawa Waszych opinii. Co cenicie bardziej? Co sprawia, że książka zostaje z Wami na dłużej?