Dzisiaj, po niemal półrocznej walce z chorobą, odszedł od nas wspaniały człowiek. Mój mąż. Walczył dzielnie, aż do ostatniej chwili. Jeszcze niedawno jego stan był tak dobry, że wierzyliśmy, że po kilku dniach wróci do domu. Jednak stało się inaczej.
Nie znajduję słów by opisać to, co czuję. Co wszyscy czujemy. Jego rodzina, przyjaciele, koledzy i koleżanki, znajomi. Śmierć zawsze przychodzi znienacka, nawet jeśli brało się taką możliwość pod uwagę. Zawsze boli, choć każdego inaczej.
A żeby podkreślić dramaturgię sytuacji, pogoda postanowiła uczcić jego odejście spektakularną burzą. W hołdzie człowiekowi, który dumnie kroczył przez życie dopóki nie spotkał przeciwnika nie do pokonania.
Teraz będzie mógł w końcu odpocząć. Wolny od ciężaru choroby, problemów i ciała, ale zawsze z nami. Zawsze gdzieś blisko.
Proszę, by ci, co to przeczytają, pomodlili się za jego duszę.