Proszę nie zwracać uwagi na te głupoty niżej. Nie mam komu się wyżalić, a duszenie tych myśli w środku mnie wykańcza.
Jak ja nie lubię szkoły.. ludzi też. I siebie. No i życia zresztą też nie lubię. W zasadzie- zastanawiam się czy jest jeszcze coś, co lubię...?
To wszystko wydaje się takie bez sensu. Całe gówniane życie jest bez sensu. I kłótnie też. Nienawidzę kłótni. Nienawidzę uczucia bezsilności i tego, że jestem tak słaba i wrażliwa, że po każdej kłótni- nawet najmniejszej sprzeczce o zwykłe drobiazgi- wybucham płaczem, czuje się jak gówno, przypominają mi się wszystkie powody, dlaczego nie chce żyć i do końca dnia nie mam chęci na nic. Czyli jak każdego dnia. Standard.
A potem dochodzi burczenie w brzuchu i walka z samą sobą o to, czy mogę zjeść cokolwiek, liczenie tych durnych kalorii i znowu płacz, bo zjadłam więcej niż powinnam.
Jednego dnia myślę, że to nic złego, że dam radę... przecież to takie łatwe. Uda mi się. Czy życie z aną może być łatwe?
Następnego dnia mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i zacząć normalnie żyć.. normalnie jeść. Ale ta zwykła kłótnia powoduje, że tracę resztki chęci do walki i wszystko zaczyna się od nowa.
Czy tak wiele oczekuje od moich bliskich? Mamo, czy spełnienie mojej jednej prośby jest takie ciężkie? Wysłuchanie... zwykła rozmowa bez kłótni. Dlaczego nie widzisz, że przez Ciebie twoja córka codziennie ma myśli samobójcze... nie zdziw się, jeśli pewnego dnia zastaniesz ją w kałuży krwi.. albo wezwą cię do szpitala, bo zasłabnie z wyczerpania i wygłodzenia. Może wtedy się nią zainteresujesz?