Czy ja nie mogę otaczać się ludźmi, którzy będą mnie szanować i akceptować moje poglądy i zdanie? Bo mam już serio dosyć tych ciągłych gróźb, że zostanę wyrzucona z domu albo tekstów, że jestem pojebana, bo moje zdanie jest inne. Przez to wszystko czuje się jak jakiś odmieniec, wręcz jak kosmita. Zostały mi tylko dwie znajome, nawet nie przyjaciółki, tylko znajome, z czego tylko z jedną mogę porozmawiać o bardziej prywatnych sprawach, bo ufam jej na tyle, że wiem, że nic nikomu nie powie (tak btw przypomina mi ona Twilight Sparkle z MLP). Czuje już tak na maksa, że potrzebuje w życiu kogoś komu mogłabym mówić o wszystkim i wiedzieć, że ten ktoś mnie zrozumie, a jak powstałby pomiędzy nami konflikt, to poprzez rozmowę i wzajemny szacunek doszlibyśmy do porozumienia. Jak coś by się wydarzyło, to nie mam nawet dokąd pójść, nawet jakby mnie wyrzucili z domu, to nie mam środków do życia, ani nic, więc skończyła bym pod mostem. Albo na torach pod pociągiem. Albo w jakiś inny dziki lub spokojny sposób zrobiłabym coś ze sobą ten ostatni raz.
Prawdopodobnie za niedługo usunę to co tutaj napisałam, ale na prawdę nie mam komu przekazać tego co w tym momencie czuje, a czuje bardzo wiele.