Pewien uczeń zgłosił się na chemii do wykonania doświadczenia. Pani daje mu łyżkę do spalań ze substancją i włącza palnik. Po niecałej minucie substancja zaczyna zajebiście dymić i uczeń musi aż zasłonić dłonią nos i usta, żeby nie wykitować, więc nauczycielka stwierdza, że przeniosą się z doświadczeniem na ławkę przy oknie i je otworzą, żeby dym wylatywał na zewnątrz. Po parunastu sekundach substancja zaczyna się palić i pani prosi, żeby uczeń pokazał to klasie. Podnosi rękę trochę do góry, uważając na PŁYNNE, PALĄCE SIĘ "coś" pokazuje klasie, nie ruszając się z miejsca. Chwilę później rozlega się alarm pożarowy. Wszyscy piorunują spojrzeniem ucznia trzymającego paląco/dymiący się przedmiot. Nauczycielka wkłada go do wody i oznajmia "Spakujcie się i ewakuacja." Wszyscy szybko pakują książki i wychodzą na boisko przy szkole. Ponad 200 uczniów zastanawia się co się stało. A 16 innych wstrzymuje wybuch śmiechu. A jeden z nich podsumował "W końcu się coś dzieje."
Zdarzyła się wam taka sytuacja?
Nie?
A mi tak.
Bo to ja byłam tym uczniem.
No ale kto normalny instaluje w pracowni chemicznej aż 2 CZUJNIKI DYMU!? I to w dodatku nad stołem do eksperymentów!?
IDŹCIE O PIEKŁA WYŻSZE KWASY KARBOKSYLOWE!!!