Nie musicie tego czytać, po prostu muszę to z siebie wyrzucić. We wtorek moja najlepsza przyjaciółka (jedyna) zerwała ze mną przyjaźń. Prawdopodobnie na stałe, dowiedziała się, że nie jestem jak ona by to nazwała "normalna". Chodzi mi o to, że płeć to nie jest dla mnie problem, chodzi o człowieka i jego charakter, a nie o to co ma w majtkach. To nie jest biseksualizm, nie wiem może panaseksualizm, nie orientuję się.
Ona jest najmniej tolerancyjną osobą jaką znam, więc nic jej nie mówiłam, chyba logiczne. Napisałam kiedyś o tym w notesie, aby potem to spalić (tak, palę swoje myśli) i tego nie zrobiłam, zapomniałam, albo po prostu nie chciałam.
Zostawiłam moją przyjaciółkę i jej chłopaka w moim pokoju na piętnaście minut i to przeczytali, ale jakim trzeba być człowiekiem, aby szperać przyjaciółce pod łóżkiem? Potem poszliśmy na dwór i nic o tym nie wspominała, ale wieczorem do mnie napisała. Zaczęła się kłótnia, nie wiem czy ktoś chciałby abym przytoczyła jej słowa, ale padło "jesteś obrzydliwa", "jak się wyleczysz z tej choroby to napisz", "jesteś obleśna", "doszłam do wniosku, że nawet nie mogę na ciebie patrzeć", "mam ochotę opluć ci twarz" i tym podobne.
Po tylu latach, kłótniach, dramach, spinach i wielu innych to koniec.
TO KONIEC.
Nadal to do mnie nie dociera.
Właściwie nie mam nikogo innego, moi znajomi to byli w głównej mierze jej znajomi. Ja zawsze byłam tą drugą, brzydsza, grubsza przyjaciółka, ale to mi w zasadzie odpowiadało. Zniknęła i zabrała wszystko i wszystkich ze sobą. Zostałam sama i właściwie nie wiem co mam teraz robić, mam tyle wolnego czasu i marnuję go na użalanie się nad sobą i oglądanie seriali.
Teraz leżę w wannie i staram się wszystko przemyśleć słuchając Dimasha Kudainbergena (mała dygresja, ma on zdecydowanie najlepszy głos na świecie, a tak mało Polaków go zna, naprawdę proszę przesłuchajcie do końca: https://youtu.be/Aqz0qU2npiQ) Tak więc jesień przyniosła mi samotność, jednak to bezwarunkowa miłość i tak kocham tę porę roku.