Obejrzałam Ligę Sprawiedliwości Zack'a Snyder'a w dzień premiery, ale musiałam odczekać te dwa dni, aby ochłonąć z emocji i móc się z wami podzielić przemyśleniami. Film - pomimo, że czterogodzinny - upłynął szybciej niż bym tego chciała. Nie brakowało odniesień do innych filmów DC i easter egg'ów. Jest tu wyczuwalny bardzo komiksowy styl i muszę dodać, że mocno kojarzył mi się z filmami animowanymi (a jak wiemy filmy animowane DC robi świetne, bo porównywane są one do tych marvelowych, które lecą w kinach). Nie brakowało również emocji - nieustannie płakałam i śmiałam się naprzemian, zaraz potem wciągając się w sceny walki i poboczne wątki. A jeśli o pobocznych wątkach mowa - to było pełno scen (wydawało by się, że błahych), które pozwalały nam bliżej poznać każdego bohatera, nakreślić jego charakter i zobaczyć jak między naszą ligą budują się silne więzy - Jestem zachwycona, że i na to poświęcono czas i, że było to pokazywane stopniowo, w taki sposób, że na końcu historii naprawdę widać, że nie jest to szóstka przypadkowych superbohaterów a prawdziwa, tytułowa Liga sprawiedliwości. Tym razem żadna postać nie została poszkodowana i odnoszę wrażenie, że każdy dostał taką samą ilość czasu na ekranie. Ilość postaci, która się tam pojawiła i cudownie wyglądające CGI dosłownie mnie zachwyciła i sprawiła, że w niejednym momencie siedziałam z opuszczoną szczęką. Postać Jokera - muszę się do niej odnieść ze względu na to, że mój profil na wattpadzie powstał właśnie dla niego - zaintrygowała mnie, przeraziła i cóż...chyba nie powstanie z nim żadeń one-shot o romantycznym zabarwieniu, bo moja wyobrażnia nie jest w stanie posunąć się do takiej granicy xD. Myślę, że ten film będzie jednym z moich ulubionych (zaraz obok Mrocznego Rycerza i Jokera) i, że niejednokrotnie będę do niego wracać z przeświadczeniem, że ciągłe spamowanie hasztagiem #releasesnydercut i podpisywanie fanowskich petycji opłaciło się.