Siedzę w pokoju oświetlonym jedynie paroma rozłożonymi przypadkowo świeczkami i światlem z ekranu laptopa, na którym mam włączoną moją playliste. Mam na sobie mój ulubiony sweter, w którym chodzę od tygodni. Na moim łóżku, które zostało miejscem, w którym osiadłam, czuję okruszki jedzenia, jednak mnie to nie obchodzi. Głaskam śpiącego obok kota, następnie wycieram łzy spływające powoli po policzkach. Czuję bezsilność, czuję potrzebę powtórzenia sytuacji z 17 stycznia, jednak tym razem z sukcesem, czuję nienawiść do swojej słabości. Nie wiem, czy dotrwam do kolejnych urodzin, mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie to. Kołyszę się w rytm muzyki udając, że świat jest halucynacją; upierdliwą senną marą, która postanowiła mnie podręczyć. Postanawiam wyrzucić jakoś swoje myśli, aby nie robić sobie krzywdy.