Wczoraj mialam strasznie trudny dzien. W mojej szkole jest dla pierwszoklasistów wydarzenie czyli otrzesiny. Jest to szkola artystyczna wiec najpierw jest przedstawienie klasy pierwszej a nastepnie wystapienie klasy czwartej i otrzesiny na ktorych kazdy pierwszak dostaje wyzwanie i ma je wykonac a jak nie to pije takiego shota spozywczego. Zestresowalam sie po naszym przedstawieniu chociaz nawet nie wystepowalam. Zrobilo mi duszno i musialam wyjsc. Mialam atak paniki i moja wychowawczyni (ktora jest tez psychologiem) pomogla mi sie uspokoic. Zaczelo mi sie krecic w glowie wiec poszlam z przyjaciolmi do lazienki szkolnej. Mialam tam totalny zjazd wiec sie polozylam na podlodze. Czulam ze jak wstane to zemdleje. Lezalam tak godzine i co jakis czas przychodzila do nas wychowawczyni sprawdzac czy zyjemy. Poszla nawet do lewiatana po czekolade dla mnie na wzmocnienie. Po jakims czasie musialam wyjsc z tej lazienki bo skonczyly sie otrzesiny i zaczeli sie uczniowie zbierac. Wiec przyjaciele pomogli mi dojsc do klasy gdzie mielismy poczekac do godziny 13. Polozylam sie tam na podlodze i probowalam przeczekac swoj stan. Po jakims czasie wstalam aby wyrzucic pusta butelke po wodzie i jak wrocilam na swoje miejsce to zemdlalam. Ale wiecie co jest najlepsze? Dzwonilam, blagalam, plakalam. Moja mama nic z tego sobie nie robila. Mowila mi tylko ze to moja wina i ze ona nie ma czasu na takie rzeczy. Moja mama byla moja przyjaciolka. Juz nia nie jest. Osoba ktora sie mna zajela (wychowawczyni) za bardzo mnie jeszcze nie zna. Ja znam swoja mame cale zycie. Osoba ktorej praktycznie nie znam martwila sie o mnie bardziej niz moja mama.