Więc ogólnie to jestem na wakacjach z rodzinką za granicą i dzisiaj siedliśmy na trawniku jak inni ludzie przed jakimś tam zabytkiem. I moja siostra rysowała, ja siedziałam obok, a rodzice poszli na chwilę gdzieś dalej. I spoko, nagle podchodzą do nas jacyś goście, co najmniej dwa razy starsi, którzy byli połączeni z kimś na facetimie i palili pety. Zaczęli nawijać do nas coś po arabsku, przestrzeń osobista według nich nie istniała, a telefonem komuś pokazywali nas i rysunek siostry. I ja naprawdę nie miałabym z tym problemu, gdyby nie fakt, że totalnie się narzucali, nie była to żadna miła wymiana jakimiś żarcikami i słowa mówiące "nie rozumiemy, proszę odejdź i odsuń się" - zaznaczę, że było to po angielsku, a oni ten język znali, bo pytali się nas czy po angielsku rozmawiamy ‐ gówno dla nich znaczyły. Później jak rodzice wrócili to sobie poszli, ale miła atmosfera momentalnie zniknęła. Nie wiem nawet czy byli w 100% trzeźwi.
Strasznie mnie wkurwia fakt, że tak naprawdę można nic nie robić, a i tak tacy goście zaczną się przyczepiać, gwizdać, komentować, a jeśli spotkają się z w jakiejkolwiek formie odmową, udadzą, że tego nie słyszeli czy nie widzieli. To chore i przez to wcale nie dziwię się, że później boję się chodzić sama po zmroku czy stale odwracam się, gdy jakiś mężczyzna za mną idzie po ulicy. Jak mam się nie czuć dziwnie w takich sytuacjach skoro nawet w środku dnia w miejscu pełnym innych, kulturalnie się zachowujących osób są i takie, dla których takie chamskie i obrzydliwe zachowanie jest normalnością.