Cześć,
Na wstępie chcę zaznaczyć, że nie staram jakkolwiek się podlizać, broń boże płaszczyć, ale twoja historia o marnej pisarzynie Yoongim i biedaku Jiminie to, o matko, o matko, zabrakło mi słów aby to opisać. Nie chodzi już o samo parowanie tych pączków, ale o styl pisania, mieszanie czy też, coż, przeplatywanie (?) kręcenie wokół siebie stylów narracji, kursyw, a nawet zwykłych przyjemnych dla oczu zwrotów typu oh!, ba! czy innyh wielokropków miziających się z resztami zdań.
Emocje, napięcie i przede wszystkim - sam fakt, że chłopcy nie zakochują się w sobie od razu jak idioci powoduje, że najchętniej to najzwyczajniej w świecie zjadłabym Twoją pracę. Jezusie, przez całą moją mizerną karierę czytania czegokolwiek, chyba uważam, że to pierwsze, kurwa, bo inaczej nazwać nie mogę dzieło, które tak na mnie wpłynęło. Jestem na 17 rozdziale a już zdążyłam się popłakać, zaśmiać milion razy a nawet odłożyć telefon z emocji.
Nawiązanie do problemu Jimina? O Boże drogi. Zastój Yoongiego? Wszelkie nieba zazdroszczą takiej umiejętości wymyślenia, phi, obrócenia to w słowa już powoduje, że mam ciarki.
Nie snując nudów dalej, po prostu biję pokłony Tobie i całemu opowiadaniu