Przyznaję, że przed gównoburzą, którą sprowokował Bralczyk irytowało mnie, kiedy ktoś poprawiał mnie, gdy mówiłam, że pies umiera, twierdząc że pies zdycha. Po tej aferce już się tym nie irytuję. Po prostu żal mi ludzi, którzy czują się tak mali, nieistotni i zakompleksieni, że swoje poczucie wartości warunkują od tego, czy ktoś użyje wobec zwierzęcia tego samego słowa, co w stosunku do człowieka. Szkoda mi ludzi, którzy czują, że ich godności zagraża pies na terenie przykościelnym lub na cmentarzu. Naprawdę przykro mi, że istnieją ludzie, którzy swoje poczucie bycia człowiekiem uzależniają od tego, czy inny człowiek nazywa się właścicielem, czy też rodzicem psa. Jak źle takim osobom musi być we własnej skórze, że czują się one zagrożone, kiedy obca osoba mówi, że jej pies umarł? Co zresztą jest formą poprawną. To „zdechł” w stosunku do zwierzęcia jest zwrotem potocznym — wciąż nie jest to błąd, ale mowa potoczna ma znaczenie drugorzędne.