!długa notka!
doskonale sobie zdaję sprawę, że jako katoliczka jestem w tym momencie zdecydowaną mniejszością w tym kraju, z różnych powodów. fakt faktem, ale nie oznacza to że trzeba mnie traktować jak trędowatą, albo głupią kozę.
wychowałam się w wierzącej rodzinie - chodzę do katolickiej szkoły, szykuję się do bierzmowania itp. - ale na wiele spraw, do których moja religia podchodzi z rezerwą, jestem otwarta inaczej i na niektóre rzeczy, które dla moich rodziców i dziadków są nie do przyjęcia, albo w najlepszym razie są przyswajane opornie, mam zupełnie inny pogląd niż oni. nie na wszystkie, ale jednak.
dlatego zwyczajnie jest mi przykro, kiedy ludzie traktują mnie jak idiotkę. nie chwalę się, że jestem katoliczką na prawo i lewo - nie dlatego, że się wstydzę. po prostu nie uważam za konieczne dodawać tego za każdym razem, bo to nie jest informacja potrzebna o mnie ludziom do życia, podobnie jak to, gdzie kupuję ubrania, albo jaka jest moja ulubiona książka. jest ważna, ale nie stanowi definicji mnie.
ocenianie ludzi na podstawie wyznania jest głupie i bez sensu. jest tak samo złe jak homofobia albo rasizm. i jest dowodem na to, jak wąskie horyzonty posiada wasz rozmówca.
bynajmniej nie zabraniam nikomu wyrażania swojej opinii, jeśli potrafi ją przekazać kulturalnie. niedawno dowiedział się o tym na przykład mój kolega z warsztatów artystycznych. i szanuję, że powiedział mi wprost dlaczego nie lubi katolików, bez gapienia się na mnie tym spojrzeniem "tak na serio nie myślę, że to jest ok, ale mam cię za debila, który nie umie odczytać emocji z twarzy nikogo, nawet patrząc mu w oczy". i nie zaczął nagle mnie unikać, bo zna mnie 8 lat i wie, jaka jestem. można? można. nawet jeśli znacie kogoś pół godziny, to wciąż jest wykonalne.
ludzie, do kurwy nędzy. takie zachowanie jest żałosne za każdym razem, nie tylko w tej sytuacji. nawet jeśli macie wyjebane na to, co inni myślą o was inni, ale niektórzy nie mają takiej postawy i to wciąż zwyczajnie boli.