Czuję, że jestem Wam winna wyjaśnienia za brak jakiejkolwiek aktywności.
Ostatnie miesiące były dla mnie niezwykle trudne. Każdy z Was doskonale wie, w jak dziwnych czasach żyjemy. Każdy zna kogoś, kto był lub jest zakażony. Czasem to Wy musieliście stawić czoła temu niewidzialnemu wrogowi.
Niestety, ja musiałam być ostrożna nie tylko ze względu na koronawirusa, ale też inną, śmiertelnie niebezpieczną chorobę, którą zdiagonozowano w tym roku u najbliższej mi osoby.
Straciliśmy sporo czasu przez zawieszenie wielu badań na kilka miesięcy wiosną, więc nasza walka zaczęła się od falstartu. Pojawiały się wzloty i upadki, ale udało nam się dobrnąć do najważniejszego etapu leczenia.
Od samego początku miałam bardzo złe przeczucia, mocno się denerwowałam i nie mogłam spać po nocach, ale ostatecznie się udało. Mój świat zaczął się załamywać dopiero dwa dni po dobrych wieściach.
Wiecie, jak boli utrata najbliższej osoby? Nie można tego porównać do niczego, więc zrozumie mnie tylko ten, kto przez to przechodził. Boli cholernie i nie ma na to innego lekarstwa niż czas.
W moim życiu istnieje tak beznadziejny zbieg okoliczności, że traciłam najbliższych w listopadzie parzystego roku. Bliscy odchodzili niemal w każdym miesiącu roku, ale najbliżsi zawsze w listopadzie w roku parzystym.
Dziś mija równy tydzień od tej najświeższej i najboleśniejszej dla mnie straty. Nadal nie mogę się z nią pogodzić i nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie to zaakceptować.
Mój świat nigdy nie będzie taki sam.
Mój świat nigdy nie będzie pełny.
Mój świat jest smutny, ciemny, przygnębiony.