marrrnyPopis

Przyłożyła dłonie do ust i zawyła najgłośniej, jak umiała. Przez chwilę panowała zupełna cisza. Las zaszumiał złowrogo przy mocniejszym podmuchu wiatru, który nagle się zerwał. Dziewczynka osłoniła dłonią oczy i zamrugała gwałtownie. W końcu usłyszała upragnioną odpowiedź. Wilk się zbliżał, zawołała wilka! Uśmiechnęła się szeroko i wychyliła jeszcze mocniej. Zacisnęła kurczowo dłonie na ramie okna i wpatrzyła się w las, który raptem znieruchomiał, jakby w oczekiwaniu na coś, co miało się za chwilę wydarzyć.
          	
          	— @Agata0001 ("Kołysanka dla wilka")

marrrnyPopis

Przyłożyła dłonie do ust i zawyła najgłośniej, jak umiała. Przez chwilę panowała zupełna cisza. Las zaszumiał złowrogo przy mocniejszym podmuchu wiatru, który nagle się zerwał. Dziewczynka osłoniła dłonią oczy i zamrugała gwałtownie. W końcu usłyszała upragnioną odpowiedź. Wilk się zbliżał, zawołała wilka! Uśmiechnęła się szeroko i wychyliła jeszcze mocniej. Zacisnęła kurczowo dłonie na ramie okna i wpatrzyła się w las, który raptem znieruchomiał, jakby w oczekiwaniu na coś, co miało się za chwilę wydarzyć.
          
          — @Agata0001 ("Kołysanka dla wilka")

marrrnyPopis

Parka usiadła obok siebie i również dołączyła do rozmowy. Oboje niezbyt się na niej skupiali, za bardzo zajęli się sobą. Wzbudziło to zainteresowanie Lenne, która od razu przyjrzała się Atinie. Znała ją na tyle dobrze, że nie było cienia wątpliwości, by nie dostrzegła czegoś nietypowego. Oczywiście zauważyła włosy zgarnięte na jeden bok. Mentalna lampka zapaliła się nad jej głową. Podeszła do dziewczyny żwawym krokiem.
          
           — Atina! Na świętych, te rumieńce na twarzy! — udała szok. — Czyżby gorączka? Bogowie, trzymajcie mnie, nim zejdę na zawał. Jak ty spałaś?! Tak się wtulasz w Namiada, jakby był twoją osobistą lodówką!
          
           Namiad parsknął śmiechem.
          
           — Lenne, nic mi nie jest...
          
           — Tak, tak, a ja jestem fikuśnym jednorożcem z Wyrynidii. — Założyła ręce. — Już ja zdiagnozuję, jak ty śpisz. Raz, raz. Lodówka ci nie ucieknie.
          
          — @PogromcaSmokow ("Tajemnica: Zemsta")

marrrnyPopis

— Każdy człowiek ma wolną wolę. Nie twierdzę, że przeznaczenia w ogóle nie ma. Ale to my kształtujemy nasz los. Powiedziałeś, że znasz opowieści o ludziach opętanych przez bóstwa. Cóż, ja w Egipcie słyszałam wiele historii o tym, jak można uniknąć przewidzianego losu.  — Edyp popatrzył na Iset z ciekawością. — Kiedy byłam dzieckiem, mama czytała mi baśń o księciu, któremu przepowiedziano, że zginie przez krokodyla, węża lub psa. Udało mu się jednak uciec. Widzisz? Przeznaczenie to nie wyrok.
          
           Edyp nie odpowiadał. Nie wątpił oczywiście w bogów i magię Egiptu, jednak tutaj, w Grecji, władzę dzierżył Zeus i jego olimpijczycy. Nawet oni jednak drżeli przed Mojrami, a co dopiero zwykły książę, nawet niespokrewniony z bogami.
          
          — @FannyBrawne99 ("Wyroki Gwiazd - Edyp i Sfinks")

marrrnyPopis

– Myślisz, że naprawdę nam to grozi? – Jego głos drżał. Nie panował nad nim. – Zniewolenie?
          
           – Nie, jeśli to my wygramy tę wojnę.
          
           – Nie chcę wojen! – warknął z frustracją. – Chcę, żeby wszyscy byli szczęśliwi bez wojen!
          
           – I nadal wierzysz, że to rzeczywiście jest możliwe?
          
           Nie odpowiedział. Otwierać oczu też nie miał zamiaru. Nie miał ochoty patrzeć na świat, który mu się ukazywał.
          
           – Nie twierdzę, że mi się to podoba... ale być może rzeczywiście tak właśnie musi być – westchnął Meless melancholijnie. Usiadł na drewnianej podłodze i obrzucił posępnym spojrzeniem otaczające ich morze. – Może właśnie to jest dla nich dobre. Mylisz się i właśnie tak to powinno wyglądać. Emanuel ma rację, tutaj potrzeba kozła ofiarnego. Może tak powinno być...
          
           – Nie – zaprzeczył nieco drżącym głosem, opuszczając dłonie. Zacisnął je w pięść. – Nie zgadzam się na to... Nie, kiedy tym kozłem mają być ludzie, na których mi zależy...
          
           – W takim razie na kim ci nie zależy?
          
           – A tobie? – Spojrzał na Melessa ze złością. – Naprawdę uważasz, że tak łatwo można poświęcić kogoś, bo ci na nim nie zależy? Według ciebie tak właśnie powinno być?
          
           – Nie powinno. Ale jeśli trzeba wybrać, to wybiorę – oznajmił jego brat cicho i z powagą. Uniósł wzrok na morze i przez chwilę wodził po nim spojrzeniem. – Jestem gotów zrobić wszystko, żeby byli szczęśliwi. – Uśmiechnął się leciutko, jakby z dumą. – A ja jestem tu tylko po to, żeby im w tym pomóc.
          
          — @Wierszcz ("Dla twojego dobra")

marrrnyPopis

Księżniczka pokiwała głową, po czym wstała i zaczęła nerwowo krążyć po kuchni. Wreszcie zatrzymała się i spojrzała na Mahesa oskarżycielsko.
          
           – Macie blade pojęcie, co by było, gdyby te rysunki znalazł ktoś inny niż ja?! Ktoś, kto natychmiast pobiegłby po straż? – zapytała ostro. – A poza tym, nie pomyślałeś, że możecie być pod obserwacją?! Twojego ojca skazano, a ty nawet nie kryjesz, że myślisz tak samo: w każdej chwili ktoś może wparować do tego domu i urządzić rewizję! 
          
           Chłopak wyraźnie się speszył.
          
           – To wszystko było pół dekady temu i policja nigdy nie poświęcała nam uwagi od tego czasu... ale może faktycznie, powinniśmy to przenieść w mniej oczywistą kryjówkę. Nie pomyśleliśmy...
          
           – Och, litości! – wykrzyknęła Neferure. – Nie macie tego chować, tylko zniszczyć! Macie pojęcie, jak samo istnienie tego naraża życie was wszystkich?! Szczególnie twoje, Mahes, jako że to twój dom! 
          
           – Czekaj, czekaj! – Młodzieniec uniósł do góry palec. – Czy ja źle słyszę, czy ty... się o mnie martwisz? – Gdy nie odpowiedziała, uśmiechnął się szeroko. – No, proszę, martwisz się! Sądziłem, że jesteś wściekła z powodu obrazy królowej... a tymczasem ty jesteś zła, bo wystawiam  s i e b i e  na niebezpieczeństwo!
          
           Wyglądał na wyraźnie zadowolonego. Księżniczka poczuła, jak jej gniew wzrasta jeszcze bardziej, choć nie była pewna, czy jest zła na niego czy na siebie.
          
           – Oczywiście, że jestem wściekła, bo obrażasz moją... moją panią! Ale... nie chcę też, żeby ci się coś stało. – Uderzyła pięścią o blat stołu w odruchu bezsilności, po czym spojrzała na chłopaka z rozpaczą. – Zależy mi na tobie, Mahesie.
          
           Jego oczy rozbłysły. Poderwał się z miejsca.
          
           – Mnie na tobie również – wyznał, podchodząc do dziewczyny ujmując ją za ręce. – Naprawdę nie chciałbym stracić naszej przyjaźni z powodu różnicy przekonań.
          
          — @Anidala_forever ("Dziedziczka Egiptu")

marrrnyPopis

Matko Boska i wszyscy święci, jakiż on był piękny! Nie po prostu przystojny, tylko właśnie piękny. Przez duże pe, wielkie i, ogromne ę, kolosalne ka, monstrualne en i gargantuiczny igrek! Mogłabym się wpatrywać w ten jego uśmiech godzinami, mógłby mnie hipnotyzować dzień i noc swoim łagodnym spojrzeniem, a gdyby uczyli anatomii, posługując się jego ciałem, mogłabym nigdy nie kończyć studiów – oblewałabym zajęcia semestr po semestrze tylko po, by spędzić z tym cudem natury więcej czasu i, daj Boże, załapać się na jakieś korki albo indywidualne konsultacje.
          
          — @MichaBiarda ("365 dni Grażynki")

marrrnyPopis

— Rosną na najwyższych szczytach, to chyba przez panujące tam temperatury i odpowiednią gęstość powietrza. W pieczarach i jaskiniach zamieszkiwanych przez wampiry. 
          
           — Wampiry? 
          
           — Wampiry. 
          
           — Wampiry nie istnieją! — prychnął Kieran. 
          
           Feniks posłał w ich stronę zgorszone spojrzenie, zawachlował skrzydłami i uniósł się ku niebiosom, opuszczając to nieznośne towarzystwo. W porankach kochał ciszę, a ten błogi stan zakłóciły mu krzyki przebrzydłych ludzkich szczeniąt. Okropność!
          
          — @gold_wind ("Sharivan: Wyspy Odkupienia")

marrrnyPopis

Po pięciu dniach od wyjazdu w oddali wreszcie zamajaczył im się cel podróży, stolica Derenhalii - Thirisvell. 
          
           - Smoczyfiut na horyzoncie! – wrzasnął na całe gardło majtek i zaraz potem skarcił się w duchu, widząc, jak księżniczka patrzy na niego zdziwionym wzrokiem. 
          
           - Co takiego? – zapytała Cassandra wyraźnie zaskoczona starego rycerza ser Gedricka Oweyna, dzięki któremu podróż nie była dla niej aż tak nurząca. 
          
           - Tak Pani... Niezbyt to było stosowne. Nakaże upomnieć o to kapitana statku. 
          
           Nie to jednak miała na myśli Cassandra. Zdążyła już się oswoić z niezbyt wielkimi manierami towarzyszy statku, a raczej ich brakiem. 
          
           - Chodzi mi raczej o to, co ma na myśli – sprecyzowała Cassandra, spoglądając zza burty niepewnie na horyzont i karcąc się równocześnie za to, że naiwna przez moment naprawdę obawiała się ujrzeć prawdziwego członka smoka... Jakkolwiek to brzmiało, wiedziała jednak, że smoki nie istnieją. 
          
           - A to... – rycerz przeczesał ręką rzadkie włosy. Chrząknął. – Cóż... Jak dobrze zapewne wiesz, znajdujemy się w smoczej zatoce otoczonej od zachodu przylądkiem o nazwie Smoczyłeb, a od wschodu przylądkiem Smoczyogon, nazwanych przez kogoś zapewne od ich kształtu przypominającego mniej więcej smoka. Pewnie też studiowałaś już mapy Pani i również wiesz, że Thirisvell leży na terenie Smoczybrzuchu znajdującym się między tymi dwoma przylądkami... – rycerz mówił pewnie, choć nie do końca wiedział, jak dobierać słowa.
          
          — @Beanshiee ("Sieroty Wojny")

marrrnyPopis

Spokój wiążący mój umysł nagle został zmącony niczym gładka tafla wody nierozważnym rzutem kamieniem. Uczepiłem się tego uczucia i włożyłem wszystkie siły, żeby je wzmocnić.
          
           Komputer Mandele zapiszczał. Naukowcy natychmiast skupili się na ekranie. 
          
           – Co wyście mi zrobili?! – warknąłem, szarpiąc się ze swoimi więzami. – Coście zrobili! 
          
           – Co teraz? – zapytał Frank. Na jego twarzy rysowała się panika. 
          
           – Musimy jak najszybciej dokończyć rozmowę kontrolną – rzucił szybko Joe. – Sasza, pilnuj parametrów. Zwiększ produkcję serotoniny! 
          
           – Jej poziom już jest wysoki! 
          
           – Wiem! 
          
           Mandele zbliżył się i przyjrzał mi z niepokojem. Nagle zaczął wirować przed moimi oczami, by po chwili podzielić się na dwa, trzy, pięć, osiem… 
          
           Ze strachem patrzyłem, jak pomieszczenie wypełniają kolejne kopie Joe Mandele. 
          
           Pojawiały się na podłodze, ścianach, nawet na suficie. Armia złożona z Mandelów rosła w siłę, zajmując każdy centymetr wolnej przestrzeni.
          
          — @skrybaArtura ("WHILE1")

marrrnyPopis

Tak też w willi często bywali goście jak przyjaciele lorda Henry’ego, a także przyjaciele jego przyjaciół. Bywali tu zarówno goście sąsiadów jak i przyjaciele gości sąsiadów. Nie mogło absolutnie zabraknąć gości plebani i oczywiście przyjaciół gości plebani. Reasumując, jeśli jakikolwiek przyjaciel przyjaciół przyjaciela mieszkańca Cumberland zechciałby odwiedzić tę uroczą okolicę, mógłby liczyć na ciepłą pierzynę, filiżankę herbaty i jagodowe konfitury w domu państwa Burton.
          
          — @Tail90 ("Cumberland")